W salonie jest nowa szafa. Wiktoriańska. Właściwie to jej nie zamawiałem. Zapragnął jej właściciel lokalu, w którym mieszkam. Jako że fantazji ma jeszcze więcej niż pieniędzy, zamówił meble w Oksfordzie.
Pewnego listopadowego ranka przed kamienicą stanęła ciężarówka z kierownicą po innej stronie. Robotnicy posługujący się śpiewnym angielskim zamienili mieszkanie w warsztat stolarski.
Praca szła im sprawnie, poza jednym małym wypadkiem. Szefowi ekipy spadła na oko ostro zakończona listwa. Jęcząc głośno zalał krwią siebie i podłogę. Na szczęście okazało się, że gałka została cała, a krew ciekła z łuku brwiowego. Krwotok zatrzymała szybko mrożąca krew w żyłach opowieść o naszych "skin hunters" i ich Pavulonie.
Mimo, że odtąd ekipa pracowała ostrożnie, wieczorem stanęła w pokoju nowiutka wiktoriańska szafa. Dziesięć środkowych półek zajmowały książki z zaprzeszłego stulecia. Sfatygowane skórzane grzbiety, tu lekko poszarpane, ówdzie dziurawe. Prawdziwe rarytasy. Szekspir i Homer, roczniki literackie, Smollett i Thackeray, prace Darwina, listy Nelsona, National Encyclopaedia z 1880 roku i opisy podróży do Loo Choo i innych zagadkowych krain. Do tego Żywot Świętego Bernarda.
Próbując zgadnąć ile razy tańsza byłaby taka sama szafa wyczarowana przez magów z Kalwarii, sięgnąłem po "Dictionary of Architecture". Ciągnę i ciągnę, wyciągnąć nie mogę. Książki nieruchome. Same grzbiety, przyklejone. Księgozbiór faked, czyli udawany. Efektowna atrapa, coś jak elektryczny kominek, żelowe wkładki do biustonosza albo rządowy Plan Stabilności i Rozwoju.
Szef ekipy wyjaśnił, że chociaż wiktoriańskie biblioteczki nie miały w sobie składanych leżanek, to po drugiej stronie tych dziesięciu półek kryje się nowoczesne rozkładane łóżko. Prawdziwe książki przy otwieraniu wypadłyby na podłogę.
Wdałem się z nim w rozmowę o meblach, kryzysie gospodarczym i nietypowych zamówieniach. Okazało się, że mam do czynienia z górną półką. Firma wykonywała meble dla "Ozzy" Osbourne`a. Wśród klientów był też sam Γεώργιος Κυριάκος Παναγιώτου, znany lepiej jako George Michael.
I tu wyjaśnia się pochodzenie tytułu wpisiku. Według stolarza, George zamówił bibliotekę do posiadłości w swoim starym młynie w Oxfordshire. Też potrzebował książek, tyle że prawdziwych. Wyspiarze opowiadali, że zamówienie złożone u ich szefa brzmiało: „dwie ciężarówki proszę”.
George jakiś czas temu zawiesił karierę. Pewnie czyta.
(Przy okazji, twórca najczęściej granej pastorałki świata "Last Christmas" ma na Boże Narodzenie całkiem nową "December Song"...)