To miał być tekst w stylu tych podsumowująco-bilansujących krakowski festiwal Off Plus Camera. Sporo ciekawych filmów, kilka inspirujących spotkań z twórcami kina, parę miłych dla ucha koncertów. Doprawdy byłoby o czym pisać. Ale będzie to skromny wpis o wielkim filmie sprzed trzech dekad, który podczas festiwalu doczekał się swojej prawdziwej premiery. „Przypadku” Krzysztofa Kieślowskiego.
Dlaczego to właśnie to festiwalowe zdarzenie - seans zrekonstruowanego "Przypadku" - zapadło tak głęboko w moją pamięć? Przecież to już było - można rzec. To film głośny, znany szerszej publiczności. Trudno to u zaskoczenie, trzy wersje sceny z biegnącym na "Pociąg" Bogusławem Lindą, o której sam Jack Nicholson miało powiedzieć, że jest jedną z najlepszych w historii kina - pamięta niemal każdy polski widz. Może więc warto byłoby skupić się na współczesnych produkcjach, które przewinęły się przez festiwal, napisać o świeżych filmowych trendach, obrazach, które być może wytyczają nowe szlaki w kinematografii.
Ale rekonstrukcja "Przypadku" to zdarzenie wyjątkowe, zasługujące na wyróżnienie. W krakowskim kinie KIJÓW.CENTRUM można było zobaczyć film nie tylko wizualnie i dźwiękowo odświeżony. Przede wszystkim była ta okazja, by obejrzeć "Przypadek" w takim kształcie, w jakim Kieślowski skończył go w 1981 roku. Między innymi po raz pierwszy pokazano wyciętą przez cenzurę scenę z legendarnym Jackiem Kaczmarskim, który śpiewa piosenkę wyrażającą bunt wobec przemocy i opresyjnego systemu politycznego, wzorowaną na utworze rosyjskiego barda Włodzimierza Wysockiego. Zabrakło tylko jednego fragmentu filmu, który nie zachował się na żadnej z kopii - sceny brutalnego potraktowania przez milicję głównego bohatera. Zamiast niej słyszmy tylko ścieżkę dźwiękową. Przetrwała się ona dzięki Michałowi Żarneckiemu, który przechował ścinki taśm z dźwiękiem w pudełkach. Część ukryto na uczelni, część w prywatnym mieszkaniu dźwiękowca.
Nowa wersja "Przypadku" pomaga zrozumieć, dlaczego tak bardzo bała się go cenzura i do kin - tylko w okrojonej wersji - trafił z 6-letnim poślizgiem. Być może, gdyby film został wyświetlony w 1981 roku, w wersji oryginalnej, zrobiłby jeszcze większe wrażenie w Polsce oraz na międzynarodowej krytyce - podobnie jak nagrodzony w Cannes "Człowiek z żelaza" Andrzeja Wajdy.
Poza tym, projekcja "Przypadku" podczas festiwalu Off Plus Camera przypomniała o jego uniwersalności, udowodniła, ze film - nawet pozbawiony kontekstu politycznego - nie stracił na swej aktualności. Cały czas jest znakomitym punktem wyjścia do rozważań nad ludzkim losem i udowadnia, jak pozornie błahe zdarzenia są w stanie radykalnie wpłynąć na jego kształt. Eksperymentalna forma - przedstawienie trzech alternatywnych historii Witka - nadal budzi podziw i nie dziwi, że zaczerpnęli z niej po latach tacy twórcy jak Tom Tykwer w filmie "Biegnij Lola, biegnij".
Dzięki obecności twórców na premierze zrekonstruowanej wersji można było również usłyszeć z jaką pieczołowitością film traktował Kieślowski. Krzysiek był dokumentalistą (...). Powkładali mi do torby jakieś cegły, kamienie. Scenę kręciliśmy cały dzień, po kilku godzinach nie miałem już siły biegać. Powiedziałem: Krzysiek, nie dam rady. On na to: co ty opowiadasz. Wziął torbę, spróbował pobiec, wypadł mu dysk i zmniejszył mi ciężar - wspominał scenę na dworcu Łódź Fabryczna Bogusław Linda.
Jeśli któryś z filmów było szczególnie warto ocalić od zapomnienia, to właśnie ten. Mam nadzieję, że telewizje i kina nad Wisłą sięgną po zrekonstruowaną wersję i zaprezentują "Przypadek" szerokiej publiczności, by kinomani mogli obejrzeć triumf twórców nad cenzurą i jedno z najlepszych dzieł w historii naszej kinematografii.