Za tydzień wszystko będzie już jasne. Statuetki zostaną rozdane, przemówienia wygłoszone, a łzy wzruszenia wylane... Tabloidy będą analizować gwiazdorskie stylizacje i zastanawiać się, która aktorka "pokazała za dużo". Krytycy pokłócą się pewnie o decyzje Akademii dotyczące najważniejszych kategorii. Niewyspani kinomani zrobią sobie dużą kawę i po prostu pójdą do pracy po zarwanej nocy. Już teraz wiadomo, że tegoroczne rozdanie Oscarów przejdzie do historii - niekoniecznie ze względu na fakt, że to 90., jubileuszowa ceremonia.
Na oficjalnym plakacie promującym oscarową galę jest gospodarz wieczoru - wyluzowany Jimmy Kimmel w dziewięciu różnych pozach - i dowcipny w założeniu napis "Co mogłoby pójść źle?". Wygląda na to, że koncepcja grafiki przygotowana została jeszcze przed wybuchem afery Weinsteina i nawiązuje do ubiegłorocznej wpadki z kopertami. W obecnej sytuacji to hasło brzmi bardzo swobodnie, a wręcz nonszalancko. Bo tak naprawdę spodziewać można się praktycznie wszystkiego. 100-procentowo pewni możemy być tylko tego, że na ceremonii nie pojawi się oskarżani o molestowanie Harvey Weinstein, Kevin Spacey i Casey Affleck. Ten ostatni jeszcze rok temu wychodził z Dolby Theatre ze statuetką za najlepszą pierwszoplanową rolę męską.
Mam nadzieję, że Jimmy Kimmel zdecyduje się kiedyś na napisanie autobiografii i jej rozdział dotyczący Oscarów będzie dość obszerny. Już ubiegłoroczna gala przyniosła tyle emocji, że dobrze byłoby kiedyś dowiedzieć się, jak to wyglądało od kulis. Później Akademia podjęła odważną decyzję - postanowiła nie zmieniać ani producentów gali, ani prowadzącego. Nikt nie mógł wiedzieć, że przyjdzie im zmierzyć się z wyzwaniem o wiele poważniejszym niż "ucieczka do przodu" po wpadce z kopertami. Wszystko rozwinęło się jak w dobrym filmie - gdy już wydawało się, że sytuacja jest pod kontrolą, nagle pojawił się spektakularny zwrot akcji.
Ile razy Jimmy Kimmel przepisał już swój oscarowy monolog? Ile wersji scenariusza oscarowej gali wylądowało w koszu? Z dziennikarskiej ciekawości chciałbym poznać odpowiedź na te pytania. Sam Kimmel może zresztą zostać zmuszony do daleko idącej improwizacji. Musi też mieć świadomość, że każde jego słowo, każdy żart, uśmiech czy grymas będą skrupulatnie analizowane, komentowane, interpretowane i nadinterpretowane. Jako człowiek, który swoją twarzą firmuje całe wydarzenie będzie bezlitośnie rozliczany z wszystkiego co powie i z tego, czego nie powie.
Oczekiwania są duże: trudno udawać, że w ostatnich miesiącach nic się nie stało i w nieskończoność zamiatać problemy pod czerwony dywan. Z drugiej strony przekształcenie ceremonii w polityczny wiec czy nabożeństwo pokutne i żal za grzechy Fabryki Snów też nie byłoby mądrym pomysłem. W końcu w ciągu 90 lat oprócz mrocznych momentów były także takie, z których można być dumnym. Filmy, do których warto wracać. Dziedzictwo, które warto przypomnieć.
Czy w takich warunkach i przy takiej presji da się zrobić zajmujący show? Mam nadzieję, że tak. Byłoby dobrze, gdyby wszyscy zainteresowani - organizatorzy, gwiazdy, ale też dziennikarze i widzowie - zachowali w tej sytuacji po prostu zdrowy rozsądek. Bardzo łatwo jest wyjść od mądrych i wzniosłych haseł, a skończyć w oparach absurdu. Pokazała to chociażby internetowa burza wokół Jennifer Lawrence, która kilka dni temu na londyńskiej premierze filmu "Czerwona jaskółka" pozowała na balkonie w dość odważnej sukience obok aktorów w kurtkach i płaszczach. Posypały się komentarze, że to dowód na złe traktowanie kobiet, podwójne standardy i w ogóle smutny symbol. Wkurzona aktorka napisała na Facebooku, że jest zażenowana zamieszaniem i urażona całą dyskusją. Podkreśliła, że roztrząsanie takich spraw oddala od realnych problemów, a jej ubiór to po prostu jej sprawa i nic nikomu do tego. Stwierdziła też, że sesja na balkonie trwała 5 minut, a sukienka była tak fantastyczna, że chętnie pozowałaby w niej nawet, gdyby padał śnieg.
Nie zdziwię się, jeżeli w najbliższych dniach pojawią się nowe oskarżenia dotyczące molestowania seksualnego czy innych skandalicznych praktyk w Hollywood. Nie zdziwię się nawet, jeżeli padną wprost z oscarowej sceny. Mogą też pojawić się doniesienia, które zmuszą nas do innego spojrzenia na nominowane filmy, tak jak historia z kolosalnymi i trudnymi do racjonalnego wyjaśnienia różnicami wynagrodzeń dla Michelle Williams i Marka Wahlberga za udział w dokrętkach do "Wszystkich pieniędzy świata". Twórcy gali będą musieli to śledzić i dynamicznie reagować. Przerobią intensywny kurs PR-u kryzysowego w praktyce.
Wierzę, że mimo wszystkich kontrowersji i emocji oscarowa gala pozostanie świętem kina. Niech będzie jak dobry film: ciekawa, mądra i dająca do myślenia. Niech pokaże, że dobre kino wciąż ma znaczenie, może łączyć, uczyć, bawić i inspirować. Mam nadzieję, że nie są to zbyt wygórowane oczekiwania.