Ten film łatwo przegapić co najmniej z kilku powodów. Pierwszy to polska premiera przypadająca w Wigilię, co nawet bez pandemicznego tłoku w repertuarach nie byłoby najszczęśliwszym rozwiązaniem. Drugi to fakt, że nie ma tu litanii gorących nazwisk z pierwszej hollywoodzkiej ligi, nic nie zapowiada też spektakularnego widowiska na ekranie. Trudniej więc mu się przebić niż obrazom z wielką promocją i wielomilionowymi budżetami. Trzeci powód to tytuł – w oryginale „Mass”, a po polsku „Odkupienie” – który może sprawiać wrażenie, że mamy do czynienia z filmem religijnym i z automatu zniechęcać część widowni, która nie odnajduje się w tym gatunku. Warto jednak – choćby w ramach przerwy od oglądania kolejnych oscarowych pewniaków – dać szansę temu obrazowi i przekonać się, jak wielką moc może mieć skromne, wyciszone, kameralne kino.
Sytuacja wyjściowa jest bardzo prosta. W należącej do kościoła episkopalnego salce gdzieś w Ameryce przy okrągłym stole spotykają się dwie pary. Co je łączy? Co chcą osiągnąć? Tego wszystkiego na początku nie wiemy, choć odczuwamy, że ta konfrontacja ma dla obu stron dużą wagę. Widz stopniowo musi wyłuskiwać kolejne informacje z prowadzonych rozmów - na początku kurtuazyjnych, później coraz bardziej emocjonalnych i koncentrujących się na tym, co zdarzyło się kilka lat wcześniej. Napięcia jest tu więcej niż w niejednym kryminale.
Fran Kranz - amerykański aktor, dla którego "Odkupienie" to debiut w roli reżysera i autora scenariusza - z pewnością zasługuje na uznanie za to, jak wielu pułapek i mielizn uniknął, realizując swój film. Mogła z tego wyjść niestrawna psychodrama, łzawy melodramat albo wręcz kiczowata opowiastka rodem z paradokumentów. Kranz odrzucił najprostsze sposoby walki o utrzymanie widza przy ekranie - nie ma tu ani spektakularnych retrospekcji, które pokazywałyby nam dramatyczne wydarzenia sprzed lat (poznajemy je wyłącznie z opowieści), ani efektownych sztuczek operatorskich czy muzyki, która na siłę wyciskałaby łzy z oczu w kluczowych dla dramaturgii momentach. Co zostaje? Scenariusz z dobrze napisanymi, pozbawionymi schematyczności i jednowymiarowości bohaterami i aktorzy, którym momentalnie zaczynamy wierzyć.
Mimo ograniczeń inscenizacyjnych związanych z zamknięciem czterech osób w jednym pokoju na większą część filmu nie mamy tutaj wrażenia teatralności sytuacji. Obsada dobrana jest w tak znakomity sposób, że z czwórki filmowych rodziców - Jason Isaacs, Martha Plimpton, Ann Dowd i Reed Birney - trudno byłoby kogoś wyróżnić, uznać za lepszego od pozostałych. Nie ma w tej grupie szarżujących gwiazd i bohaterów drugiego planu. Wszyscy - to kolejna zaleta scenariusza - dostali sporo materiału do grania i możliwość pokazania nie typów ludzkich, ale pełnowymiarowych postaci, przeżywających w czasie rozmowy wiele emocji. Od osobistych przeżyć, charakterów i wrażliwości poszczególnych widzów zależeć będzie, z kim z tej czwórki łatwiej będzie im się utożsamić.
Bohaterowie "Odkupienia" toczą walkę, która - w takiej czy innej formie - nie jest obca zdecydowanej większości z nas. Dzień po dniu mierzą się z trudnymi, powracającymi wspomnieniami i obrazami, których nie da się wymazać z pamięci. Opłakują stratę i zmagają się z powracającym pytaniem: dlaczego? Mimo utrzymywania pewnej fasady i radzenia sobie na co dzień są w gruncie rzeczy pogubieni, skołowani i zmęczeni. Z jednej strony nie chcą żyć wyłącznie trudną przeszłością, a z drugiej sami chyba nie do końca wiedzą, jak po wydarzeniach sprzed lat może wyglądać ich teraźniejszość i przyszłość. Ratunku, ulgi, wytchnienia czy - idąc za polskim tytułem filmu - odkupienia szukają w rozmowie. Trudnej, pełnej wybuchów, pretensji i żalu. Dotykającej kwestii, których do końca nie da się jednoznacznie rozstrzygnąć. Takiej, w której jest miejsce na zrzucenie masek i wyjście z codziennych ról. Jestem przekonany, że większość widzów przełoży ich rozterki i dylematy na sytuacje z własnego życia - często pewnie mniej ekstremalne, ale równie bolesne. Niektórzy może przypomną sobie rozmowy, które przyniosły im ulgę i pomogły przejść przez trudny etap. Inni może zapragną takiego spotkania albo po prostu szczerej rozmowy o tym, z czym po cichu walczą od dawna.
Zawsze z mieszanymi uczuciami przyjmuję wybory członków Amerykańskiej Akademii Sztuki i Wiedzy Filmowej, którzy aktorskimi Oscarami nagradzają chętnie za fizyczne metamorfozy, za którymi nie zawsze idzie pokaz aktorskiego kunsztu i budowania postaci. Bardzo bym się cieszył, gdyby ktoś z obsady "Odkupienia" zyskał uznanie Akademików, wyrażone choćby w postaci nominacji.