"Co za pokolenie! Ankietę przeprowadzili ostatnio w podstawówkach. 55 procent nie wiedziało, co to jest Powstanie Warszawskie (…) Książek nie czytają, lektury szkolne oglądają na DVD na przyspieszonych obrotach. W 2009 roku 67 procent Polaków nie przeczytało ani jednej książki (…) To jest cena, jaką trzeba płacić za demokrację? To kompletne zidiocenie narodu?". Tak w "Uwikłaniu" Jacka Bromskiego narzekał grany przez Andrzeja Seweryna wpływowy prezes Witold, gdy zobaczył na krakowskich Plantach całującą się parę. Dziś, kilka lat po nagraniu tej sceny, Seweryn spogląda na nas badawczo z okładki książki o wymownym tytule "Ja prowadzę!". Dokąd i po co chce nas poprowadzić? Co możemy wynieść z tej podróży?

Sytuacja wyjściowa przypomina trochę "Ziemię obiecaną". Tym razem jednak Andrzejowi Sewerynowi nie towarzyszą Daniel Olbrychski i Wojciech Pszoniak, ale Arkadiusz Klinke i Łukasz Bartosiak. To zgrany i sprawdzony duet wywiadowców, który przez lata przepytywał gwiazdy dla miesięcznika z charakterystycznym króliczkiem w logo. Oprócz tego ma na koncie jeszcze dwie książki - zbiory rozmów z Markiem Dyjakiem i Jackiem Gmochem.

Trzej przyjaciele z "Ziemi obiecanej" mówili, że nie mają nic, ale to wystarczy, by zbudować wielką fabrykę. A co wnoszą do spółki Bartosiak, Klinke i Seweryn? Dwaj pierwsi mają coraz rzadszą w branży dziennikarskiej umiejętność łączenia doskonałego przygotowania z lekkością, luzem i naturalnością rozmowy. Ich wywiady to nie wygibasy w stylu talk show ani adoracja gościa prowadzona na kolanach. To rozmowy - czasem pozornie chaotyczne, wielowątkowe, pełne autentycznej ciekawości, która udziela się czytelnikowi. Błyskotliwe, często ironiczne, ale nie efekciarskie. Nie jest to dziennikarski fast food przygotowany z półproduktów, który szybko pochłoniemy i równie szybko o nim zapomnimy. To rozmowy, które obronią się nawet po latach i nie mają - w przeciwieństwie do większości dzisiejszych newsów - bardzo krótkiej daty przydatności do spożycia. Dlaczego? Bo są przygotowywane dla żywych czytelników, a nie pozycjonujących botów. Bo widzimy w nich ciekawych, prawdziwych ludzi, a nie maszynki do odczytywania pytań i odpowiadania. W dzisiejszych czasach to bardzo, bardzo dużo... 

A co do spółki wnosi Seweryn? Z rzeczy oczywistych - kilkadziesiąt lat w teatrze i przed kamerą, doświadczenie pracy z największymi - nie tylko w Polsce, ale również poza jej granicami. Z rzeczy mniej oczywistych - mnóstwo kalendarzy dokumentujących jego życie, skrupulatnie uzupełniany zeszyt "Moja praca", sporo anegdot i przemyśleń dotyczących spraw bardzo poważnych oraz bardzo niepoważnych. I jeszcze ugruntowany przez lata wizerunek, który z różnym skutkiem próbuje - również na kartach tej książki - przełamywać. Pamiętając o tym, że - jak pisał klasyk: "nie ma ucieczki przed gębą, jak tylko w inną gębę".

To, co dziś w tej rozmowie jest naszą prawdą, po pewnym czasie mogłoby nią nie być. (...) Jutro na te same pytania odpowiedziałbym wam zapewne nieco inaczej niż dzisiaj. Zapis naszych rozmów jest więc zapisem konkretnej chwili - mówi już na wstępie Seweryn. W rozmowie z wami próbuję zdejmować z siebie różne maski, a wy mi w tym pomagacie. Ale nie da się ich zdjąć do końca - dodaje w innym rozdziale. To ważne deklaracje, ale co za nimi idzie?

Już od pierwszych stron rzuca się w oczy, że rozmowy z Sewerynem nie zostały usztywnione ani napisane od nowa przy autoryzacji. Uważny czytelnik wyłapie wręcz kilka fragmentów, co do których pada uwaga, że pewnie trzeba je będzie wyciąć, ale ostatecznie zostały w tekście. Niezależnie od tego, jak wyglądała autoryzacja (niech to pozostanie słodką tajemnicą autorów i gościa), odbiorcy nie zostali przez nią skrzywdzeni. Czytając czujemy się tak, jakbyśmy siedzieli gdzieś w kąciku i przysłuchiwali się rozmowom. Co ważne - nie tylko wspomnianej trójki. 

W pewnym momencie Seweryn proponuje, by w książce zamieszczać także jego telefony do przyjaciół i rodziny, które wykonuje przy pracy nad książką, gdy chce dopytać o jakieś zdarzenie, którego nie pamięta, coś doprecyzować albo podzielić się ciekawym pomysłem... Czasem "słyszymy" tylko Seweryna, a w innych przypadkach przełącza się on na tryb głośnomówiący i możemy się zapoznać także z odpowiedziami jego telefonicznych rozmówców. To jeszcze ubarwia tekst i dodaje mu naturalności. Czujemy się współuczestnikami ciekawego i z każdą minutą coraz bardziej wciągającego spotkania.

"Klasyczny piczek-zasadniczek"

Zobacz również:

Seweryn pokazuje w tej książce kilka cech i talentów, które mogą zaskoczyć czytelników. Po pierwsze - ma do siebie duży dystans. Po drugie - jest całkiem niezłym gawędziarzem. Nie mówi z pozycji artysty, który chciałby objaśniać nam świat i nieustająco ekscytować się swoją erudycją. Przyznaje np., że w szkole teatralnej zachowywał się jak "klasyczny piczek-zasadniczek". Z tamtych czasów wspomina m.in. pracę nad głosem w nietypowych okolicznościach.

Głos ćwiczyliśmy również w grupach w Lesie Kabackim. Profesor Wyrzykowski kazał, więc chodziliśmy z Dziadami między drzewami i krzyczeliśmy: "Jaaa chcę mieć właaadzę, jaaaką tyyy pooosiadaaasz! Jaaa chcę duuuszami właaadać, jaaak tyyy niiimi właaadasz!". Dobrze, że nie było wtedy komórek, bo zrobilibyśmy furorę w sieci - opowiada Seweryn. I trudno odmówić mu słuszności - nagranie z takich ćwiczeń bardzo szybko stałoby się dziś viralem.

Urocza i szalenie autoironiczna jest też opowieść o spotkaniu Andrzeja Seweryna - aktora z innym Andrzejem Sewerynem - koszykarzem.

Kręciliśmy wtedy w Krakowie Na srebrnym globie. Jak tylko dowiedziałem się, że gra Wisła, postanowiłem pójść na mecz. W przerwie zobaczyłem, że pan Seweryn, który był wówczas niekwestionowaną gwiazdą, został na parkiecie, żeby sobie porzucać. (...) Ukłoniłem się, powiedziałem: "dzień dobry" i czekam. Facet nic. Przystąpiłem do ataku: "Wie pan, co tu dużo mówić, to zabawne, ale też nazywam się Andrzej Seweryn". Spojrzał na mnie i zapytał; "No i co?" - relacjonuje Seweryn. Jak przyznaje, zrobiło mu się głupio i czym prędzej uciekł.

Książka to oczywiście nie tylko dykteryjki takie jak powyżej czy dyskusje o nieskrywanej niechęci Seweryna do mediów społecznościowych i trudach nauki komputerowych skrótów klawiszowych, ale też mnóstwo zakulisowych historii z aktorskiego świata. Seweryn przyznaje m.in., że to on początkowo miał zagrać głównego bohatera filmu "Agent numer 1", w którego ostatecznie wcielił się Karol Strasburger, co przyniosło mu dużą popularność. Odrzucił jednak tę rolę. Nie chciał też zagrać Połanieckiego w "Rodzinie Połanieckich". Jak tłumaczy - bał się, że go to upupi. W "Mowie Ptaków" Xawerego Żuławskiego nie pojawił się z kolei ze względu na napięty grafik i kolizję terminów.

"Bliżej mi do górnika"

Bohater książki opowiada też o swojej zawodowej "tablicy narzędziowej" i o tym, co się na nią składa. Jako najważniejszy element wymienia zdrowie. Pracuję ciałem i w tym sensie bliżej mi do górnika niż księgowego - zauważa Seweryn. Aktor nosi w sobie pamięć wielu rzeczywistości, a im dłużej gra, tym jest ich coraz więcej. One nie przeszkadzają w życiu codziennym, przynajmniej nie powinny - zastrzega.

Lekko szokujące może być wyznanie Seweryna, że nie zna - głównie ze względu na długoletnią pracę poza granicami kraju -  filmów, które dzisiejsi 30 i 40-latkowie bez zastanowienia wpisaliby do klasyki polskiego kina. Gubię się w niektórych kontekstach - przyznaje. Wychowaliście się na Barei i rolach Tyma. Założę się, że wasze pokolenie posługuje się na co dzień cytatami z tych filmów. Podobnie jest pewnie z "Psami" Pasikowskiego. Niestety ja tych obrazów nie znam. Gdybym nawet zobaczył "Rozmowy..." (kontrolowane - przyp. red.), to nie wyniosę z nich tego, co wy, ponieważ dzięki temu filmowi jesteście dziś tacy, jacy jesteście - dodaje, zwracając się do przepytujących go panów. Jednocześnie przyznaje, że czasami mu to doskwiera i w dyskusjach o latach 90. w Polsce czuje się jak bez ręki. No cóż, pewnie do końca nie da się tego zmienić po latach, ale kilka pozycji z pewnością warto nadrobić.


Dziś bardzo często robi się z aktorów autorytety w kwestii polityki, demokracji czy praworządności. Ta tematyka oczywiście również pojawia się w książce, ale w rozsądnych ilościach. Seweryn - inaczej niż jego koledzy po fachu - nie daje się ponieść emocjom i mówi o tych sprawach w sposób bardzo wyważony. Jednocześnie nie ukrywa własnych poglądów i zaangażowania w opozycyjne protesty. Wszystkich, którzy tak jak ja obawiali się, że wywody na temat polityki mogą zepsuć tę książkę, mogę uspokoić - na szczęście tak się nie stało.

W dzisiejszych czasach, w których wyroki feruje się z prędkością zalewania zupy instant, umacnia się tendencja do oceniania produktów kultury na dwóch przeciwstawnych biegunach. Krótko mówiąc, albo coś jest gównem, albo arcydziełem - zauważa w książce Seweryn. Można nawet pójść o krok dalej i powiedzieć, że takie podejście towarzyszy nam też w innych sytuacjach. Jesteśmy wszyscy - najdelikatniej mówiąc, zbyt zagonieni (do tego przyznaje się też bohater książki) i w gorącej wodzie kąpani. Warto więc choć trochę zwolnić - choćby na czas czytania "Ja prowadzę!".


Jakie emocje towarzyszyły Sewerynowi, gdy pierwszy raz obejrzał "Ostatnią rodzinę"? Jaki cytat zapadł mu w pamięć po pracy nad serialem "Rojst" wyreżyserowanym przez Jana Holoubka? Jak wyglądała jego walka o rolę Oskara Schindlera w legendarnym filmie Stevena Spielberga i co ma z tym wspólnego Meryl Streep? O tym wszystkim opowiadam w najnowszym odcinku podcastu Twój Weekend. Możecie go posłuchać poniżej.