Utonięcie ponad 900 emigrantów na Morzu Śródziemnym i egzekucja 30 etiopskich chrześcijan - te dwa tragiczne wydarzenia z dnia wczorajszego łączy to, że wydarzyły się w Libii - kraju, który w ciągu ostatnich czterech lat przekształcił się w państwo upadłe u wrót Europy.
Rację przyznać należy jednej z intuicji Francisa Fukuyamy, który pisał, że w XXI wieku kwestia budowania i odbudowania państwowości będzie jednym z najważniejszych problemów światowej polityki. Dramaty dotykające Libiię rozwój bestialskich organizacji islamskich terrorystów, brak kontroli granic kraju czy spadek poziomu życia mieszkającej tam populacji łączy to, że odbywają się w próżni, którą pozostawiła po sobie implozja reżimu Muammara Kadafiego. Nie miejmy jednak złudzeń, że to rewolucja i następująca po niej interwencja lotnictwa państw Europy i krajów arabskich, stały się przyczyną rozpadu libijskiej państwowości. Ta ostatnia, nigdy nie będąc zbyt silna, była przede wszystkim systematycznie niszczona przez panującego przez ponad czterdzieści lat dyktatora, który po kolei demontował elementy państwa libijskiego, poczynając od instytucji politycznych, przez administrację, aby wreszcie, w latach dziewięćdziesiątych uderzyć w ostatnią z nich - armię. Czystki w wojsku doprowadziły do jego faktycznego upadku, a zdolność bojową zachowały jedynie nieliczne jednostki gwardyjskie, złożone z plemiennych i klanowych stronników rodu Kadaffa.
Obserwując chaos wojny domowej w Libii, sprzyjający rozwojowi gangów przemytników ludzi i komórek dżihadystów nasuwa się pytanie: jakie popełniono błędy i dlaczego nie udało się Libijczykom odbudować działającego państwa po 2011 roku? Nim jednak uderzymy się w piersi i wskażemy na niedostateczną pomoc skierowaną dla Libijskiego Kongresu Narodowego, warto przytomnie przyznać, że doświadczenia z Iraku każą z pokorą myśleć o roli aktorów zewnętrznych w odbudowie państwowości. Wysyłanie pieniędzy, ekspertów i armii z Europy lub USA do słabych postkolonialnych i post-autorytarnych krajów Bliskiego Wschodu niewątpliwie wpływa na proces państwotwórczy, ale nie ma dowodów, że wpływ ten jest pozytywny. Nie ulega wątpliwości, że to lokalne elity mają pierwszoplanową rolę do odegrania w odbudowie instytucji państwa, a zewnętrzni gracze mogą co najwyżej procesu tego nie utrudniać. Co jednak w sytuacji, gdy lokalne elity nie widzą dla siebie roli w ramach jednego państwa?
Zastanawiając się co może Europa zrobić dla upadłego kraju u swoich południowych granic, trzeba mieć świadomość, że nie ma prostych rozwiązań. Techniczne operacje morskie u wybrzeży tego kraju, o których zdają się dyskutować przywódcy UE, nie zmienią podstawowego faktu, że Libia, która do niedawna absorbowała poszukujących chleba emigrantów z Afryki Subsaharyjskiej (wedle różnych szacunków od 800 tys. do 1,2 mln osób), teraz stała się zaledwie punktem na trasie migracyjnej. Punktem, w którym dodajmy dochodzi do nieludzkiego wykorzystywania emigrantów poszukujących drogi do lepszej przyszłości. Dlatego stabilizacja Libii jest jedyną sensowną, długofalową strategią dla UE. Jak powiedziała Federica Mogherini "Nie powinniśmy mieć złudzeń, że gdy my będziemy trzymać się z dala od Libii, to Libia będzie się trzymać z dala od nas".
W dyskusjach nad stabilizacją Libii prowadzonych przez europejskich polityków pojawia się postulat odtworzenia tam rządu centralnego, kontrolującego całe terytorium kraju. Ten z pewnością słuszny cel, zdaje się być aktualnie mało realistyczny. Libia od wiosny 2014 roku pogrążona jest w wojnie domowej, w której walczą ze sobą dwa obozy: Libijska Godność i Libijski Świt. Ten pierwszy obóz, którego wojska dowodzone są przez generała Haftara, cieszy się uznaniem międzynarodowym. Jest tak dlatego, że w jego skład wchodzą parlamentarzyści wyłonieni w ostatnich wolnych wyborach w kraju. Jednak sama stolica, Trypolis wraz z większością zachodniej części kraju kontrolowana jest przez Libijski Świt, którego roszczeń do prawomocności nie uznaje żadne państwo świata. W oczach społeczności międzynarodowej dużym obciążeniem jest, to że w skład Libijskiego Świtu wchodzą milicje i organizacje dżihadystyczne. Z uwagi na względną równowagę militarną pomiędzy dwoma ugrupowaniami, nie ma nadziei na szybkie zwycięstwo którejkolwiek z nich. Obydwa ugrupowania, toczące od stycznia bitwę o libijskie terminale naftowe w Syrcie i Bin Dżawad, dalekie są też od jednorodności, grupując rozliczne organizacje polityczne i militarne, plemiona oraz milicje terytorialne.
Dyplomacja europejska, chcąc ustabilizować Libię będzie zmuszona rozpocząć negocjacje z obydwoma siłami politycznymi, traktując je jako rządy de facto suwerenne na terytoriach pod swoją kontrolą. By było to skuteczne, UE musi dysponować zarówno zasobami, do zachęcania obydwu rządów do rozwijania kontroli terytoriów w ich posiadaniu jak i militarnymi środkami nacisku, w sytuacji gdy ugrupowania te nie będą wywiązywać się z przyjętych zobowiązań. Wymaga to zdecydowania, woli politycznej i środków finansowych oraz armii gotowej na ograniczone interwencje w nadchodzących latach. Pojawia się jednak wątpliwość, czy kraje południa Europy przygotowane są do poniesienia tych kosztów. Koszty te będą miały wymiar nie tylko gospodarczy i militarny, ale także polityczny. Polityka stabilizacji status quo w Libii na dłuższą metę może doprowadzić do rozpadu tego kraju na dwa organizmy państwowe. Czy są w Europie politycy gotowi wziąć na siebie odpowiedzialność za tak poważne decyzje?