Wraz z kolejnymi posiedzeniami sejmowej komisji śledczej ds. Amber Gold zaczyna się nam malować obraz kompletnej beztroski gdańskich prokuratorów. Cuda niepamięci, brak poczucia odpowiedzialności za własne decyzje… Gdyby próbować wtłoczyć to w ramy jakiegoś kierunku artystycznego, śledczy z Gdańska byliby chyba wybitnymi abstrakcjonistami.
Innymi słowy, nikt - chyba - nie rozumie, co autorzy (prokuratorzy bagatelizujący sprawę Amber Gold) mieli na myśli, ale wydają się oni pozostawać z siebie nad wyraz zadowoleni. Dopełnieniem tego obrazu może być odpowiedź na pierwszy cywilny pozew przeciw Skarbowi Państwa, napisana przez prawników reprezentujących gdańską prokuraturę. Jedna z klientek Amber Gold, która wpłaciła pieniądze do parabanku w 2012 roku, już po nietrafnych decyzjach śledczych, domaga się ich zwrotu. Jej pełnomocnik uważa, że gdyby śledczy pracowali profesjonalnie, kobieta nie zainwestowałaby w piramidę finansową.
Czytając odpowiedź na ten pozew, można mieć wrażenie, że klientka Amber Gold sama jest sobie winna. Niemądra kobieta! Przecież już w 2009 roku Komisja Nadzoru Finansowego wpisała gdański parabank na listę ostrzeżeń. Media również – już w 2010 – pisały, że może być on mało wiarygodny. Ostrzegał na przykład bankier.pl.
A przecież przeciętny „Kowalski” zawsze czyta specjalistyczne branżowe publikacje. Zawsze.
Oczywiście dobrze byłoby, abyśmy wszyscy nauczyli się na bazie tej historii, że – zwłaszcza w świecie finansów – cudów nie ma. Ludzie podeszli do Amber Gold zbyt naiwnie. Ale państwo polskie bardzo im w tym pomagało. Co potwierdza nawet wspomniana odpowiedź na pozew.
Jednak nawet gdyby prokuratura wcześniej zarzuciła państwu P. (oskarżone ws. Amber Gold małżeństwo z Gdańska) oszustwo, to i tak nie musiałaby informować o tym społeczeństwa… Bo po co? Przecież to tylko kilkanaście tysięcy klientów i kilkaset milionów złotych. Nic nieznaczące grosze mało ważnych obywateli. Tak to, niestety, wygląda.
Szkoda, że śledczy nie wpadli na to, by nie nagłaśniać decyzji o odmowie wszczęcia śledztwa ws. Amber Gold, a później jego umorzenia (gdy już sąd wręcz zmusił ich do zajęcia się sprawą). Może nie uwiarygodniliby w ten sposób szemranego parabanku w oczach niektórych klientów. Może oszukanych byłoby wtedy nieco mniej i straty nieco mniejsze.
To jasne, że prokuratorzy nie byli jedynymi uwiarygadniającymi. Jasne jest jednak również, że – delikatnie mówiąc – przyłożyli rękę do rozmiarów tej afery. Bo kobieta, która w 2012 roku, niedługo przed upadkiem Amber Gold, wpłaciła pieniądze do parabanku, bardziej uwierzyła prokuraturze niż wspomnianej KNF czy mediom. Przecież skoro prokuratura sprawą się zajmowała i zbagatelizowała zawiadomienie KNF i artykuły w mediach (chyba, że śledczy ich nie czytali?), to – dla zwykłego obywatela – wszystko to mogło wyglądać na nagonkę na uczciwą firmę, szturmem wręcz zdobywającą polski rynek lokat.
Owszem, „Kowalski” musi być odpowiedzialny za swoje decyzje. I powinien być bardziej ostrożny. Ale nie musi być detektywem. Od tego są w takich sprawach instytucje państwowe.