Andrzej Duda chce z Teresą Piotrowską.
Ale Teresa Piotrowska nie chce z Andrzejem Dudą.
Z Andrzejem Dudą chce za to Ewa Kopacz.
Ale Andrzej Duda z Ewą Kopacz nie chce.
Z Ewą Kopacz chce (telewizyjnie) Beata Szydło.
Tyle, że telewizyjnie, to Ewa Kopacz chce akurat z Jarosławem Kaczyńskim.
Ale Jarosław Kaczyński nie chce z nikim....
Oj uwielbia polska polityka takie chochole tańce. Do niczego nie prowadzące i niczego nie załatwiające, za to dostarczające pozornych emocji i mnóstwa czczej gadaniny. Koabitacyjne napięcia - o ile nie potrwają dłużej niż tylko do przełomu października i listopada - dostarczyłyby ich zapewne mnóstwo. Zwłaszcza, że na politykę nakłada się tu coraz więcej osobistych urazów i dąsów.
To, że prezydent chce się spotkać z ministrem jest czymś absolutnie naturalnym. I - moim zdaniem - miganie się od przyjęcia zaproszenia jest nieuzasadnialnym despektem. Prezydent prosi - minister do prezydenta powinien przyjść. I basta. A PO popełnia w tej sprawie nie tylko grzech, ale i błąd, bo znacznie - z taktycznego punktu widzenia - byłoby dla niej lepiej demonstrować gorącą chęć współdziałania z prezydentem. I nie napełniać wyborców przekonaniem, że jeśli - jakimś cudem - udałoby jej się utrzymać władzę, to na jej szczytach rozgorzeje czteroletnie piekło.
Trudno też jednak nie dziwić się i temu, jak bardzo pasywny był Andrzej Duda w debacie na temat uchodźców i że postanowił się do niej włączyć akurat w momencie, gdy było już - praktycznie - po wszystkim. Można oczywiście powiedzieć, że prezydent nie chciał przeszkadzać rządowi, że uznał to za jego wyłączną domenę, ale skoro tak, to sprowadzałoby prezydenta wyłącznie do roli obserwatora polityki, bo w jakiejż innej, jeśli nie tej, mógłby wyrażać swe zdanie?
Zdradziliśmy, opuściliśmy, porzuciliśmy... I to za pięć dwunasta, w chwili decydującej próby, na ostatniej prostej.... Taki jest ton wielu komentarzy po tym, gdy Polska, podczas szczytu opuściła "pakt wyszehradzki" i zagłosowała wspólnie z resztą Europy. Nie aspiruję do roli znawcy tajników europejskiej dyplomacji, ale mnie wybór sojuszników do "boju o uchodźców" zdumiewał od początku. Było widać, że w tej grze Orban będzie - jak to on ma w zwyczaju - grał ostro, a i Słowacy nie odpuszczą. A my - moim zdaniem - nie mieliśmy wyjścia i chcąc walczyć o rzeczy, o niebo dla nas ważniejsze niż kilkutysięczna grupa emigrantów (Ukraina, energetyka....), musieliśmy w końcu powiedzieć Europie TAK. I skończyło się na tym, że na Zachodzie wyrobiliśmy sobie opinię niesolidarnych egoistów, którzy ustępują dopiero pod presją, a na Wschodzie - niesolidarnych i zmiennych sojuszników. A inna sprawa, że ci sojusznicy też wcześniej pokazali, na ile liczy się dla nich regionalna solidarność. Jakoś szybko, dzisiejsi ich fani, zapomnieli o majowej wizycie prezydenta Zemana w Moskwie. O umowach Orbana z Putinem. O sprzeciwie Fico wobec bazy NATO przy granicy z Rosji.... Polityka międzynarodowa to gra interesów. I jeśli państwa grupy wyszehradzkiej będą czuły interes w tym, by grać z Polską - to będą grały. A jak uznają, że bliżej im w jakiejś sprawie do Niemców, Francuzów czy kogokolwiek innego - też nie będą miały większych skrupułów, by nas zostawić samymi sobie.