Rostowskiego w Brukseli irytują powodzianie, ale w końcu się reflektuje. Na współczucie jednak go nie stać. Gdy po spotkaniu unijnych ministrów finansów spytałam ministra Jacka Rostowskiego o pieniądze dla powodzian minister z wyraźną niechęcią uciął: Wie pani, zawsze mamy rezerwę na takie przypadki
Gdy próbowałam mu wyjaśnić, że tysiące osób oczekuje trochę szerszych wyjaśnień, bo straciły domy podczas powodzi, minister ucina wiem o tym. Odpowiedzi nie zamierza jednak udzielić.
Przychodzą ze wsparciem inni koledzy dziennikarze, a Rostowski jeszcze bardziej się irytuje. Podnosi nawet głos: Ja normalnie nie odpowiadam na pytania dotyczące spraw krajowych, jeżeli jestem za granicą. I zasłania się tym, że był przez 4 godziny na sali obrad. Zapada konsternacja. W Polsce giną ludzie, tracą dobytek swojego życia, a minister nie uważa za stosowane poświęcić ich sprawie kilku minut. Czy dzień wcześniej nie było powodzi? Czy Rosowski nie ma telefonu, by dowiedzieć się, jaka jest sytuacja? W dodatku kłamie, gdy mówi, że nie wypowiada się o sprawach krajowych za granicą. Nie dalej jak tydzień temu, tutaj w Brukseli, sam, nie pytany przez nikogo, włączył się w kampanię wyborczą, strasząc, że jeżeli wygra Jarosław Kaczyński, to będzie to „zagrożenie dla kraju”.
Z konferencji wychodzę z wielkim niesmakiem. Przypominam sobie słynne „Trzeba było się ubezpieczyć” Cimoszewicza z 1997 roku. Ta sama arogancja. Ten sam styl. Gdy z takimi ponurymi myślami siadam przed komputerem, rzecznik przedstawicielstwa RP przy Unii informuje, że minister chciałby się jednak wypowiedzieć w sprawie pieniędzy dla powodzian. A jednak – zreflektował się – pomyślałam. Schodzimy. Rostowski już czeka. Tym razem spokojnym głosem zapewnia, że pieniądze się znajdą. Jest rezerwa budżetowa, a jeżeli tam zabraknie pieniędzy, to można dokonać przesunięć środków lub w ostateczności dokonać nowelizacji budżetu.
Zabrało to Rostowskiemu dokładnie 2,5 minuty, ale było warto. Był przecież o krok od błędu Cimoszewicza, który kosztował SLD wybory. Za taką arogancję PO mogłaby słono zapłacić. Wyraźnie to zrozumiał. Nie przekonał mnie jednak, że jest osobą wrażliwą na cudze nieszczęście (nawet w tej „poprawionej” wypowiedzi nie znalazło się ani jedno słowo współczucia), ale może za dużo wymagam od technokraty…