Polski rząd nie zareagował do tej pory na niebezpieczny dla polskich pracowników list czterech ministrów spraw wewnętrznych. To błąd. Ministrowie czterech państw: Niemiec, Wielkiej Brytanii, Austrii i Holandii domagają się ograniczenia swobody przepływu osób. Jako pretekst podają nadużycia, takie jak fikcyjne małżeństwa czy "turystyka zasiłkowa". List został wysłany we wtorek. Od kilku dni głośno o nim w Brukseli. A w Warszawie cisza.
Rząd powinien zająć stanowisko zdecydowanie i twardo, bo rozumowanie, że sprawa dotyczy tylko Rumunów i Bułgarów, to jest oszukiwanie się. Nie powinniśmy mieć także kompleksów, że w liście mowa o nadużywaniu swobody przemieszczania się. To przecież tylko pretekst. Każde zaostrzenie swobody przepływu osób uderzy w Polaków.
Należałoby zmontować koalicję krajów, która wreszcie skrytykowałaby i przeciwstawiła się tym powtarzającym się dążeniom do rozbijania jednej z najcenniejszych zasad Unii Europejskiej - swobody przemieszczania się. Cztery kraje od miesięcy tworzą niekorzystny dla polskich pracowników klimat, nie mając na poparcie swoich postulatów żadnych statystyk, które świadczyłyby, że chodzi o realny problem. Należałoby odpowiedzieć listem na list, faktami, statystykami na pomówienia. Niestety, po raz kolejny nie ma nikogo w rządzie, kto by się poważnie w to zaangażował, bo twarde postawienie sprawy oznaczałoby między innymi konfrontację z Berlinem.
W liście czwórki ministrów ukrywa się bardzo niebezpieczna koncepcja. Chodzi o lansowany od pewnego czasu pomysł, by stworzyć wspólny unijny fundusz na finansowanie integracji imigrantów z krajów UE oraz imigrantów z krajów trzecich. Rząd nie powinien zlekceważyć listu czwórki ministrów, bo może skończyć się tak, że zostaniemy zrównani z obywatelami Afryki czy Ameryki Południowej, którzy muszą zabiegać o pozwolenie na wjazd i pracę w Niemczech czy we Francji.