Polacy zostali ambasadorami Unii w Ammanie i Seulu. Takie są moje informacje jeszcze przed oficjalnym ogłoszeniem listy unijnych ambasadorów przez Catherine Ashton. Sukcesem jest to, że mamy dwóch ambasadorów, bo z nowych krajów Unii poza nami tylko Bułgaria otrzymała stanowisko ambasadora w Tbilisi.

Tak więc dwóch ambasadorów - dla Polski to nieźle. Sukcesem jest na pewno także to, że do Ammanu pojedzie kobieta - Joanna Wronecka. To ważne zarówno ze względu na region, jak i równowagę płci, która zawsze szwankuje, nawet w unijnej dyplomacji. Trzeba jednak uczciwie powiedzieć, że ani Korea Południowa, ani Jordania nie są w kręgu naszego strategicznego zainteresowania. Po prostu Polska nie ma tam jakiś szczególnych interesów.

Nasze interesy - to wschód Europy. Polscy dyplomacji znają ten region i języki. Niestety przegraliśmy z Bułgarią walkę o interesującą placówkę w Tbilisi, bo Bułgaria nas przelicytowała wystawiając byłego premiera. Problemem jest także to, że teraz może okazać się, że dając nam Amman i Seul, Ashton nie weźmie nas już pod uwagę, gdy zwalniać się będą w najbliższym czasie placówki w Moskwie czy Kijowie.

W październiku Ashton ma ogłosić 10 swoich najbliższych współpracowników. Tutaj Polska gra va bank. Warszawa wystawiła drugiego kandydata na to samo stanowisko, gdy okazało się, że pierwszy - Mikołaj Dowgielewicz - traci szanse. Teraz mówi się, że większe szanse ma szef gabinetu Jerzego Buzka, Maciej Popowski. Byle nie okazało się, że rezultat będzie jak w znanym powiedzeniu "tam, gdzie dwóch się bije - tam trzeci korzysta".