Polityka zagraniczna PiS jest o wiele bardziej proeuropejska i łagodna, niż można się było spodziewać. Premier Beata Szydło ma już za sobą drugi szczyt w Brukseli. Na żadnym nie zabrała mocno głosu. Na ostatnim nie podjęła starań, by powstrzymać kuriozalny projekt Komisji Europejskiej ws. Europejskiej Straży Granicznej, który jest równoznaczny z przejmowaniem przez Brukselę kompetencji państw narodowych. W sprawie przyjmowania uchodźców rząd wyraźnie obrał taktykę "na przeczekanie" i wcale nie występuje w pierwszym szeregu przeciwników, zostawiając to Victorowi Orbanowi. W sprawie brytyjskich żądań gotowy jest do kompromisu i tylko patrzeć, jak ogłoszone zostanie porozumienie. Dlaczego PiS jest mocny w kraju, a w Brukseli od razu łagodnieje?
Tylko w niewielkim stopniu wynika to z braku doświadczenia. Premier Szydło z pewnością czuje się jeszcze trochę nieswojo na tego typu spotkaniach z unijnymi przywódcami, podczas których nie ma nawet wsparcia ze strony swoich doradców (np. na unijnej kolacji, na której omawiane są z reguły najbardziej delikatne kwestie), jednak nie jest to główna przyczyna. Politycy PiS twierdzą, że rząd nie może otwierać wszystkich frontów naraz. Zajęty obecnie w kraju sprawą Trybunału Konstytucyjnego, nie chce tracić sił na dodatkowe działania w Brukseli. Ponadto rząd prowadzi na razie wobec Brukseli swoistą "ofensywę szarmu". Chodzi o "oswojenie" Brukseli z nowym, pokazanie, że "nie taki wilk straszny". Chcemy zmniejszyć poziom naszej dziwności - potwierdził niedawno z pewną dozą humoru jeden z polityków PiS w Brukseli.
W Komisji Europejskiej to zauważono - eurokraci przyznają, że widać w Warszawie chęć współpracy na poziomie urzędniczym, co jest już bardzo ważne, jeżeli chodzie o relacje z Brukselą. Na poziomie politycznym "łagodna" strategia też nie jest źle oceniana. Jeden z wysokich rangą polityków w Brukseli powiedział dziennikarzom, że trwa właśnie w UE poszukiwanie winnego w sprawie uchodźców: I jeżeliby Polska blokowała Europejską Straż Graniczną, która ma zapewnić wzmocnienie kontroli granic zewnętrznych UE, i jednocześnie odmawiała przyjęcia uchodźców, to stałaby się kozłem ofiarnym całej UE.
Jak słychać w kołach rządzących, PiS nie chce się także wystrzelać z całej amunicji przed ważniejszymi z punktu widzenia gospodarki kraju negocjacjami w sprawie realizacji celu obniżenia CO2 w 2030 roku. Gdyby już teraz zaczął blokować i narażać się na miano niekonstruktywnego partnera, to o wiele trudniej byłoby ugrać cokolwiek w sprawach klimatu. W przyszłym roku rozegra się batalia o pieniądze na wsparcie dla elektrowni węglowych z Europejskiego Funduszu na Modernizację i będzie się ważyła sprawa pomocy publicznej dla kopalń. To w strategii szefa polskiej dyplomacji Witolda Waszczykowskiego (a może przede wszystkim w zamyśle wiceministra ds. europejskich Konrada Szymańskiego?) priorytetowa sprawa w polityce wobec Brukseli. Strategia jest dobra, ale ma pewne ograniczenia. Skoncentrowanie się tylko na priorytecie klimatycznym, poświęcenie innych kwestii (np. Europejskiej Straży Granicznej) dla tego celu zostanie oczywiście dobrze odebrane przez sektor górniczy w kraju, zapobiegnie manifestacjom niezadowolenia górników, ale niekoniecznie jest idealne dla kraju. Forsowana przez Brukselę koncepcja Europejskiej Straży to poza konkretnym projektem także test dla państw członkowskich UE. Bruksela, forsując absurdalny pomysł z interwencją na granicach wbrew woli zainteresowanego kraju, testuje tak naprawdę, jak daleko może się posunąć, odbierając państwom narodowym ich suwerenność. Sprawdza, gdzie leży "czerwona linia", której kraje UE nie pozwolą jej przekroczyć. Ostatni szczyt, podczas którego Komisja Europejska nie usłyszała zdecydowanego "nie" ze strony Polski i innych krajów, pokazał jej, że może iść dalej, że "czerwona linia" jest jeszcze daleko. Bruksela, wykorzystując kryzys związany z uchodźcami, zagrania coraz więcej władzy. A przerażeni przywódcy nie widzą w tym problemu. To, co jeszcze kilka miesięcy temu było nie do pomyślenia (zgoda na Europejską Straż Graniczną), teraz staje się faktem.
Rząd PiS, skupiając się na polityce klimatycznej, może przeoczyć, że niepostrzeżenie zgodził się na erozję kompetencji państw członkowskich, na tworzenie się Unii tak technokratycznej, że państwa narodowe stracą w ogóle znaczenie.