Na naszych oczach rozpoczęła się agonia układu z Schengen - pod wpływem kryzysu imigrantów i Niemiec, które nie radzą sobie po zgodzeniu się na niekontrolowane przyjmowanie uchodźców oraz faktu, że chcą wywrzeć presję za to, że Polska nie chce zgodzić się na automatyczny podział uchodźców. To, co było dla Polaków jedną z największych wartości członkostwa w Unii Europejskiej - wolny przepływ osób i brak granic - zaczyna się rozsypywać.
Symptomów tej erozji jest wiele. Przede wszystkim to, że decyzja o przywróceniu kontroli na granicach została podjęta przez Niemcy wbrew unijnemu prawu (Kodeks Schengen), które mówi wyraźnie, że presja migracyjna nie może być powodem przywrócenia granic. Pikanterii sprawie dodaje fakt, że to kiedyś Polska wywalczyła ten zapis obawiając się, że Niemcy zamkną granicę, gdybyśmy nie razili sobie z napływem imigrantów ze Wschodu.
Jak widać ówczesna walka Polski poszła na marne, bo zapis okazał się martwy. Decyzja Berlina uderza w serce Unii, w symbol zjednoczonej Europy i aż dziwi, że tak mało odezwało się głosów krytyki.
Kraje Unii i Komisja Europejska przyjęły to z bezradnością, a polski minister ds. europejskich Rafał Trzaskowski sprawę po prostu zbagatelizował. Nic strasznego się jeszcze nie dzieje, jeżeli chodzi o samą strefę Schengen - mówił polski polityk.
Tymczasem nasi obywatele i transportowcy mogą ucierpieć, stojąc w kolejkach na granicy, ponosząc straty z powodu, który nie jest naszą winą. W dodatku decyzja Niemiec już wywołała efekt domina. Inne kraje zaczynają monitorować swoje granice. Zapowiedziała to np. Belgia. Francja twierdzi, że w razie czego to gotowa jest podjąć taką sama decyzję w sprawie swojej granicy z Włochami. I na koniec - to, że można teraz podeptać Schengen oznacza, że można to także zrobić z innymi zdobyczami Europy, np. z prawem do pracy w ramach Unii.