To nie wystarcza! - mówi Komisja Europejska oceniając nowelizację ustawy o Sądzie Najwyższym. To jest gra wyborcza! - sugeruje strona polska. Oto strategia obu stron sporu o praworządność w Polsce, która będzie stosowana podczas rozpoczynającego się kolejnego wysłuchania Polski w Radzie Unii Europejskiej.
Strategia Timmermansa jest trochę strategią myśliwego, który jest blisko celu, więc przyśpiesza i chce więcej. Polskie władze ustąpiły w sprawie SN, więc to znaczy, że można nadal naciskać ze zdwojoną siłą, bo może w czymś jeszcze ustąpi. Tak więc samo ustępstwo, które jeszcze niedawno było sprawą główną i przyszczypną wszczęcia art. 7 i skierowania skargi do TSUE, jest teraz elementem zbywanym ironicznym "to normalne, że każde państwo członkowskie się dostosowuje do orzeczenia TSUE".
Timmermans w ogóle nie zauważa, że w tym wypadku władze zrobiły więcej, niż tylko dostosowały się do postanowienia TSUE z października, gdyż przecież "skonsumowały" nawet przyszły, negatywny wyrok TSUE.
Z kolei Polska udaje niewiniątko i odwołuje się do... sprawiedliwości. Wiceminister ds. europejskich Konrad Szymański argumentuje, że nie ma podstaw prawnych dla utrzymania skargi w TSUE. Trudno mu odmówić racji, chociaż Timmermans słusznie przypomina, że nowelizacji nie podpisał jeszcze prezydent Andrzej Duda.
Szymański sugeruje także, że obecna postawa wiceszefa KE to skutek jego zaangażowania w kampanię wyborczą. Timmermans jest już oficjalnym kandydatem socjalistów na stanowisko szefa Komisji. I rzeczywiście pojawia się tu konflikt interesów między - z założenia - "obiektywnym komisarzem" a "kandydatem partyjnym". Które słowa na temat Polski Timmermans będzie wypowiadał jako zaangażowany w kampanię polityk, a które "bezstronny komisarz"?
Problem polega na tym, że choć Szymański i tutaj ma rację, to w tę niewinność polskich władz po trzech latach pogrywania sobie z Komisją i obrażania jej przedstawicieli, po prostu prawie nikt już w Brukseli nie wierzy, a innym ten "brak wiary" jest po prostu na rękę.