To było zderzenie dwóch ideologii, dwóch światów, które się nie znają i nawet nie zamierzają się poznać i zbliżyć. Morawiecki podjął zadany temat – przyszłości Unii Europejskiej. Przemówienie premiera nie było wizjonerskie, nie było nawet konkurencyjne wobec Victora Orbana, ale było jednak – proeuropejskie. Jednak nikt z eurodeputowanych nawet nie zwrócił na to uwagi, bo z założenia to, co mówił utożsamiano z wizjami nacjonalistów czy eurosceptyków.
Praktycznie żaden z eurodeputowanych nie podjął z premierem Morawieckim debaty nt. przyszłości UE. Od samego początku - eurodeputowani przeprowadzili zmasowany atak za łamanie zasad praworządności. To było do przewidzenia, pisałam o tym, że premier wchodzi do "jaskini lwa".
Można się zastanawiać czy rząd powinien był to przewidzieć i przesunąć termin tej debaty, który był niefortunny. Rząd Morawieckiego, aby uniknąć takiego scenariusza mógł oczywiście także ustąpić w kwestii Sądu Najwyższego i doprowadzić do końca dialog z Komisją Europejską. Co by się stało gdyby rząd ogłosił, że sędziowie SN (a zwłaszcza pierwsza prezes SN) mogą dokończyć kadencję? Odnoszę jednak wrażenie, że nawet i to nie przekonałoby tego składu europdeputowanych.
Nie potrzebujemy innej Europy. Nasza Europa się sprawdza - wołał Manfred Weber, szef chadeków. To było według mnie kluczowe zdanie dla tej debaty. Niemiecki chadek powiedział innymi słowy, w sposób arogancki do Polaków : "Nie interesuje mnie co macie do powiedzenia na temat przyszłości UE, mogę was tolerować pod warunkiem, że będzie tacy jak ja chcę". A to już jest wykluczenie.
Inni także dawali do zrozumienia, że dla takiej Polski jaką reprezentuje Morawiecki nie ma miejsca w Unii. Kompletną kompromitacją był natomiast wyskok szefa PE Antonio Tajaniego, który dosłownie wykrzyczał, że nic go nie obchodzi werdykt Sądu Unii Europejskiej (anulujący jego decyzję w sprawie sankcji nałożonych na Janusza Korwina - Mikke za jego wypowiedź na temat kobiet). Można tylko ubolewać, że szef Parlamentu Europejskiego może podważać publicznie wyrok Sądu UE i to podczas debaty, która koncentruje się na krytyce Polski za jej stosunek do sądownictwa. Tajani znowu pokazał, tak jak wcześniej Weber : "nam wolno więcej".
Ta debata na pewno wizerunkowo dla Polski jest fatalna. Zagraniczne media, znowu będą donosić o Polsce łamiącej praworządność i nierozumiejącej na czym polegają europejskie wartości. Debata ta pokazała równocześnie jednak, że nie jest możliwe porozumienie między obecnym polskim rządem a tym składem europarlamentu. Dla tego składu Parlamentu Europejskiego - obecny polski rząd jest skażony grzechem pierworodnym, którego nic nie jest w stanie zmazać. Bo od samego początku zagraża politycznej poprawności i tym europejskim elitom, które on reprezentuje. Gdyby ta debata odbyła się za nieco ponad rok, gdy skład europarlamentu będzie już inny, to dyskusja wyglądałaby z pewnością zupełnie inaczej.
(nm)