To Polska najbardziej walczyła na szczycie UE poświęconym członkostwu Wielkiej Brytanii w Unii Europejskiej - przyznają unijni dyplomaci. Warszawa starała się, aby Polacy stracili jak najmniej na ograniczeniu zasiłków socjalnych i dodatków na dzieci, którego żądał premier David Cameron.
Unijni dyplomaci mówią raczej o samodzielnej walce premier Beaty Szydło, jednak szefowa polskiego rządu zapewnia: Polska była przez cały czas wspierana przez Grupę Wyszehradzką. Tworzyliśmy jedną grupę, która mówiła jednym głosem.
Czy tak było naprawdę? Z ustaleń dziennikarki RMF FM wynika, że prawda była nieco inna. Grupa Wyszehradzka nie zdała egzaminu. Ustalono wprawdzie wspólny mandat negocjacyjny, ale już podczas tych rozmów wyszły różnice stanowisk.
Pierwszego dnia szczytu UE interesy Wyszehradu rzeczywiście reprezentował premier Czech Bogusłav Sobotka. Szybko się jednak okazało, że Praga lansuje swoje interesy. Czechy gotowe były się zgodzić np. na ograniczanie zasiłków na dzieci do standardów życia kraju, a nie tak - jak chciała Polska - do wysokości zasiłków, w państwie, w którym one mieszkają - bo w Czechach stopa życiowa jest dosyć wysoka.
Natomiast Węgry w ogóle nie były zainteresowane problemem, bo sprawa brytyjskich zasiłków ich praktycznie nie dotyczy.
W związku z tym premier Szydło - nie mając pełnego zaufania, że interesy polskie będą właściwie reprezentowane - musiała wziąć sprawy w swoje ręce i zaczęła negocjować samodzielnie. Osobiście spotykała się dwa razy z Davidem Cameronem i raz z przewodniczącym Rady Europejskiej, Donaldem Tuskiem. Dobrze się stało, że polska premier przejrzała na oczy i zauważyła, że nie za każdym razem, nie na każdym szczycie musimy mieć jednolite stanowisko z Grupą Wyszehradzką. Interesy krajów naszego regionu są jednak często bardzo różne. Czasami warto się "odłączyć", żeby zadbać o nas samych.
(j.)