Iskrzy na linii Donald Tusk-Jean-Claude Juncker - udało mi się nieoficjalne ustalić. Stawką jest pozycja i przyszłość obu unijnych liderów. O napięciach między obu politykami mówi się od dawna, ale na nowo zaczęło iskrzyć, gdy obaj zaczęli się starać o zapewnienie sobie jak największego wpływu na proces rozwodowy z Wielką Brytanią. Zwycięzca w tym sporze ma większe szanse na zachowanie stołka, bo już niedługo zaczną się roszady na tych najwyższych stanowiskach.
Spekulacje na temat stanu zdrowia Junckera czy jego ewentualnej dymisji, o czym pisałam na blogu, sprzyjają szefowi Rady Europejskiej. Juncker otrzymał jednak dosyć szybko wsparcie PE z owacją na stojąco i sam zapewnił, że do dymisji się nie poda (Rada nie może go zdymisjonować, odpowiada tylko przed PE), a liderzy europarlamentu z kolei skrytykowali raczej Tuska za mdły szczyt przywódców UE w sprawie Brexitu.
Można więc w tym unijnym meczu na razie ogłosić remis. Finał rozegra się po wakacjach. Wówczas okaże się, czy socjaldemokrata Martin Schulz ma szanse na kolejną kadencję jako przewodniczący europarlamentu. Zdecydują o tym w pierwszej kolejności chadecy z Angelą Merkel na czele, bo to oni jako pierwsza grupa w PE ma pierwszeństwo wyboru. Jeżeli Schulz się nie utrzyma, to chadecy będą musieli oddać socjalistom albo stanowisko szefa KE lub szefa Rady. Tylko dwa z tych głównych stanowisk mogą piastować chadecy, a więc jedno musi więc przypaść socjaldemokratom. A wówczas Juncker z Tuskiem znowu skoczą sobie do gardeł.