Minister Sikorski odpuścił walkę o stanowiska dla Polaków w tworzącej się właśnie europejskiej dyplomacji . Takie opinie powtarzają się wśród polskich europarlamentarzystów. Europosłowie podkreślają, że od kiedy Sikorski zaczął się ubiegać o kandydowanie na prezydenta, brukselskie sprawy zeszły u niego na dalszy plan. A tu trzeba wszystko wydzierać - podkreśla jeden z ważnych europosłów Platformy.
Od europosłów, w tym z Platformy Obywatelskiej usłyszałam, że Sikorski nie docenia potrzeby usilnych zabiegów, przetargów, finezyjnej gry, którą trzeba teraz prowadzić, by Polacy objęli czołowe stanowiska. Całą sprawę pozostawił ministrowi spraw europejskich Mikołajowi Dowieglewiczowi, chociaż na europejskich salonach szef dyplomacji bardziej się liczy. Sikorskiego nie było już na dwóch spotkaniach ministerialnych w Hiszpanii i Finlandii, gdzie mowa była o tworzeniu europejskiej dyplomacji. Inny poseł powiedział, że Warszawa zachowuje się tak, jakby czekała aż jej podadzą stanowiska na tacy. „I wtedy podziękuje i weźmie”.
Problem tkwi także w naszej mentalności. W kuluarach mówi się, że Polacy, którzy już zdobyli stanowiska w Unii niewiele robią by pociągnąć za sobą innych rodaków, bo widzą w nich konkurencję. Gdy już się ktoś wdrapie po drabinie do góry, to wciąga tę drabinę za sobą – opowiadał mi obrazowo jeden z ważnych europosłów PO. Francuz albo Niemiec podałby tę drabinę – „swojemu”. Gdy to usłyszałam przypomniało mi się, że niedawno jeden z najwyższych rangą polskich przedstawicieli w UE na kolacji z polskimi dziennikarzami tłumaczył brak Polaków na wysokich stanowiskach – ich słabym przygotowaniem. Jednego jestem pewna : Francuz czy Niemiec tak by nie powiedział, bo byłoby to przecież przyznanie się do własnej słabości. A w Brukseli trzeba walczyć.