Na początku lutego dowiedzieliśmy się trochę więcej o rządowych planach zapewnienia uczniom bezpłatnych podręczników. Przy czym, co trzeba wyraźnie zaznaczyć, nie oznacza to, iż zostały wyjaśnione najbardziej istotne kwestie ani rozwiane związane z tym wątpliwości.
Wprawdzie 1 lutego na konferencji prasowej premiera Donalda Tuska minister edukacji Joanna Kluzik-Rostkowska poinformowała, iż podręcznik zostanie przygotowany przez Ośrodek Rozwoju Edukacji /ORE/, czyli placówkę bezpośrednio podległą MEN, ale nie ujawniła osób, które go napiszą. Dodatkowo usłyszeliśmy, iż podręcznik ten nie będzie wymagał zrecenzowania i w czerwcu zostanie upubliczniony w wersji elektronicznej, a przed końcem wakacji trafi do szkół. Innymi słowy rząd zapewnia zainteresowanych obywateli, iż w trosce o stan ich portfeli pragnie zapewnić najmłodszym uczniom bezpłatne podręczniki. Jest to zamierzenie, którego trudno nie pochwalić, znając sytuację na rynku podręczników oraz nadmierne dla wielu rodziców obciążenia finansowe związane z ich zakupem. Stąd też nie może dziwić, iż w okresie przedwyborczym rządzący dostrzegli ten problem i postanowili go rozwiązać, niestety w typowy dla siebie sposób, czyli bez zwracania szczególnej uwagi na kwestie merytoryczne, za to z ogromnym naciskiem na medialne zaprezentowanie tego pomysłu. Tymczasem, jak to zwykle bywa, poważne problemy i konsekwencje kryją się w szczegółach. Wszystko bowiem wskazuje na to, iż postanowiono za wszelką cenę wyprodukować rządowy, bezpłatny podręcznik dla uczniów klas pierwszych szkół podstawowych, nie zważając na jego jakość. W efekcie może się okazać, iż dzieci otrzymają książkę o znikomej wartości, a dodatkowo nauczyciele nie zdążą się z nią wcześniej zapoznać, czyli rodzice nie poniosą bezpośrednich kosztów finansowych, ale ich dzieci otrzymają marną ofertę edukacyjną. Nie chcę być złym prorokiem, ale mam przykre wrażenie, iż akcja "Bezpłatny podręcznik" będzie miała podobne skutki dla jakości kształcenia w szkołach publicznych, jak akcja "Przedszkola za złotówkę" dla przedszkolaków z placówek publicznych. Skądinąd warto zauważyć, iż "uszczęśliwione" akcją przedszkolną dzieci otrzymają teraz rządowy prezent podręcznikowy.
W przypadku marnej jakości rządowego podręcznika z całą pewnością nie zechcą z niego korzystać nauczyciele szkół niepublicznych. Rodzice ich uczniów zadbają o to, aby zapewnić swoim dzieciom lepszy podręcznik. Mam nadzieję, iż rząd premiera Tuska nie wpadnie na pomysł ograniczenia im tego prawa. Wprawdzie wydaje się to niemożliwe, jednak obserwując bardzo swobodny stosunek rządzących do obowiązującego prawa można się obawiać, czy nie zechcą kontynuować swojej działalności w kierunku wyrównywania szans poprzez obniżanie jakości kształcenia dla wszystkich, ograniczając rodzicom możliwość wpływania na otrzymywaną przez ich dzieci ofertę edukacyjną.
Ich swobodny stosunek do prawa widać bardzo wyraźnie w akcji podręcznikowej. Oto rząd zachowuje się tak, jakby już została znowelizowana ustawa o systemie oświaty i minister edukacji został wyposażony w uprawnienia do zamawiania, a właściwie produkowania podręcznika. Tymczasem przedstawiona przez rząd propozycja nowelizacji ustawy w tej materii została zakwestionowana przez Biuro Analiz Sejmowych. Oprócz tego nie zawiera ona propozycji wykreślenia terminu 15 czerwca jako daty podania przez dyrektora szkoły listy, obowiązujących w kierowanej przez niego szkole w nowym roku szkolnym podręczników. Jest to o tyle istotne, iż MEN informując o terminarzu prac nad swoim podręcznikiem zdaje się o tej dacie zapominać, a minister Kluzik-Rostkowska zapowiada kolejną nowelizację obowiązujących w sprawie podręczników przepisów. Zresztą analiza całości dotychczasowych działań ministerstwa w kwestii podręczników oraz przedstawianych zamierzeń wyraźnie wskazuje, iż rząd będzie dążył do zdecydowanego zwiększenia swojego wpływu na rynek podręczników, a nawet można mieć obawy o podjęcie prób jego zmonopolizowania. W efekcie może grozić nam powrót do stanu peerelowskiego podręcznikowego monopolu państwa. Innymi słowy rząd zapewni obywatelom nieodpłatny dostęp do podręczników dla ich dzieci, ale równocześnie "zadba" o ich treść, a takie rozwiązanie winno zaniepokoić każdego ceniącego sobie możliwość wyboru. Dobrze byłoby, aby wszyscy dzisiaj zadowoleni z rządowych propozycji uświadomili sobie to zagrożenie.
Warto jeszcze zatrzymać się na wskazanej przez rząd jednostce, która ma przygotować podręcznik. Otóż ORE to placówka służąca do realizacji przez MEN rozmaitych, często wątpliwych merytorycznie projektów, wśród których znajduje się chociażby kosztujący 80 mln zł projekt tzw. nowego nadzoru pedagogicznego, czyli pseudooceny jakości pracy szkół /poddany miażdżącej krytyce przez NIK/. Generalnie jest to placówka specjalizująca się w przerabianiu przeznaczonych na oświatę unijnych pieniędzy, będąca również przysłowiową kuźnią kadr dla MEN-u. Z niej właśnie trafiła do ministerstwa wiceminister J. Berdzik a ostatnio nowa wiceminister E. Dudek. Nie można nie zauważyć, iż obydwie panie nadzorowały wcześniej ów osławiony projekt pseudooceny jakości pracy szkół. Pani Ewa Dudek ma nadzorować prace nad rządowym podręcznikiem, chociaż w jej biografii trudno doszukać się jakiegokolwiek doświadczenia związanego z pracą nad tworzeniem podręczników. Poza tym analiza dotychczasowych działań ORE też nie może nastrajać optymistycznie w kontekście powierzenia właśnie tej placówce odpowiedzialności za powstanie rządowego podręcznika.
1 lutego dowiedzieliśmy się, że ORE przygotuje podręcznik, ale nie poznaliśmy jego autorów i innych ważnych szczegółów związanych z tym pomysłem, a przecież od 10 stycznia, gdy premier ogłaszał swój pomysł minęły już wówczas trzy tygodnie. Stąd też z ogromnym prawdopodobieństwem można domniemywać, iż najpierw był pomysł szefa rządu, a nie jakiekolwiek działania MEN w tej sprawie i dlatego teraz mamy do czynienia z takim chaosem - nie tylko informacyjnym - w tej sprawie, a to również dobrze nie wróży dla jej pomyślności. Nie można również nie skomentować kwestii zaniechania zrecenzowania przygotowanego przez rząd podręcznika. To również świadczy o braku troski o jego jakość, gdyż nawet abstrahując od innych spraw zewnętrzne w stosunku do podmiotu tworzącego podręcznik recenzje pozwoliłyby usunąć z jego treści ewentualne błędy i wskazać słabości. Widocznie minister Kluzik-Rostkowska jest przekonana, iż jeszcze nieznani autorzy podręcznika z kręgu ORE przygotują produkt idealny. Naturalnie jest to niemożliwe, czyli jest to kolejny dowód, iż nie chodzi o dobry podręcznik, tylko o jakikolwiek, byle szybko i niedrogo.
Skądinąd wszelkie akcje oświatowe tego rządu mają głównie wydźwięk propagandowy, natomiast w swej warstwie merytorycznej przyczyniają się do obniżania jakości oferty edukacyjnej w oświacie publicznej. Są to działania, które już powodują wzrost nierówności edukacyjnych o społecznym charakterze, skazując większość polskich dzieci na coraz gorszej jakości edukację. Pragnę jednak podkreślić, iż dobrze przemyślana i przeprowadzona akcja "Bezpłatne podręczniki" jest w Polsce potrzebna, ale winna wyglądać zupełnie inaczej niż obecnie zapowiadana.