Ogłoszone w miniony piątek zbiorcze wyniki tegorocznego egzaminu maturalnego w istocie nie odbiegają od wyników z lat poprzednich, szczególnie w kontekście wskaźnika zdawalności. Warto jednak spokojnie się im przyjrzeć, nie tylko pod kątem tego wskaźnika, ale również wyników uzyskanych przez maturzystów na egzaminach z wybranych przez nich przedmiotów, zdawanych na poziomie rozszerzonym.
Przedmioty te są przez maturzystów wybierane w związku z preferowanym przez nich kierunkiem przyszłych studiów, czyli można zakładać, że są to obszary kształcenia znajdujące się w kręgu ich szczególnego zainteresowania i równocześnie poprzez efekty tych decyzji można dokonywać oceny stopnia ich dojrzałości w wyborze dalszej drogi edukacyjnej. I oto okazuje się, że średnie wyniki tych egzaminów - poza językami obcymi - nie przekraczają 50 proc. Taki wynik uzyskali maturzyści na egzaminie z języka polskiego, natomiast w pozostałych przypadkach ich wyniki odbiegają nawet od tego poziomu i wynoszą od 26 proc. (wiedza o społeczeństwie) do 47 proc. (historia muzyki). Warto zauważyć bardzo niskie wyniki z przedmiotów ścisłych i przyrodniczych (fizyka - 40 proc., chemia - 41 proc., matematyka - 37 proc., biologia - 37 proc., geografia - 31 proc., informatyka - 33 proc.). Bardzo słabo wypadł również egzamin z historii z 33 proc. średnim wynikiem. Innymi słowy można stwierdzić, że poza językami obcymi polscy uczniowie mają poważne problemy z przekroczeniem 50 proc. progu z wybranego przedmiotu.
Taka właśnie sytuacja najbardziej dobitnie ilustruje kryzys jakości kształcenia, z jakim mamy do czynienia w polskiej edukacji. Okazuje się bowiem, że kończąc nauczanie na poziomie szkoły średniej przeciętny polski uczeń ma poważny problem ze wskazaniem przedmiotu, który byłby jego autentycznie mocną stroną. Jest to również bardzo dramatyczny sygnał, że polskie szkoły mają ogromny problem z rozbudzaniem uczniowskich zainteresowań i ciągle tkwią w okowach szkół jedynie przekazujących wiedzę (zresztą również niezbyt skutecznie). Analizując popularność wybieranych przedmiotów widzimy, że na ich czele od lat znajduje się geografia, w ścisłej czołówce jest również wiedza o społeczeństwie. Wybory tych przedmiotów dokonywane są przez uczniów bardzo często z nadzieją na niezbyt trudny egzamin, czyli jest to klasyczna ucieczka maturzystów od ewentualnych poważnych wymagań. Jak widać ucieczka kończąca się najczęściej miernym finalnym wynikiem.
Warto zauważyć, że średnie wyniki tej części matury są niskie od lat, jednak wyraźnie spadły od roku 2015. Wówczas do matury zaczęli przystępować uczniowie LO, którzy realizowali podstawę programową kształcenia ogólnego, obecną w szkołach średnich od 2012 r., opartą na mocnym profilowaniu kształcenia już od drugiej klasy LO (absolwenci techników kształceni w oparciu o taką podstawę programową pojawili się na maturze po raz pierwszy rok później). W związku z tym można było oczekiwać, że od 2015 r. wyniki tej części matury będą się poprawiać, tymczasem obserwujemy proces odwrotny. Jest to wyraźny sygnał, że taki model kształcenia w szkolnictwie średnim okazuje się nieskuteczny. Taka sytuacja sprawia również, że absolwenci szkół średnich wcale nie są obecnie lepiej przygotowani do studiowania, niż miało to miejsce kilka lat wcześniej. W tym miejscu trzeba jednak wskazać na jeszcze jeden fatalny element obecny w polskim szkolnictwie, czyli absolutnie obniżone wymagania dla uczniów, najbardziej wyraziście objawiające się w możliwości promowania uczniów z ocenami niedostatecznymi, również w szkołach średnich (od 2009 r.). W efekcie mamy sytuację, w której kończący szkołę średnia przeciętny uczeń nie jest przyzwyczajony do radzenia sobie z poważnymi wymaganiami, nie potrafi dokonywać samodzielnych wyborów edukacyjnych i nie posiada sprecyzowanych zainteresowań, czyli w istocie jest kompletnie nieprzygotowany do studiowania.
Tak na marginesie, nie można nie zauważyć, że o ile od lat mamy do czynienia z wyraźnie widocznym kryzysem, a nawet katastrofą w zakresie kształcenia w obszarze science, to ostatnio bardzo niskie są również wyniki egzaminów z historii i wiedzy o społeczeństwie. Obowiązująca od 2012 r. podstawa programowa kształcenia ogólnego w przypadku większości przedmiotów nauczanych na poziomie rozszerzonym jest bardzo ambitnie zaprojektowana, a tymczasem jej stosowanie nie przynosi spodziewanych efektów. Czy jej zmiana i powrót do czteroletniego kształcenia w liceach ogólnokształcących oraz pięcioletniego w technikach okaże się lekarstwem? Trudno póki co odpowiedzieć na to pytanie, gdyż trzeba wziąć pod uwagę również inne czynniki, które na taką sytuację mają istotny wpływ, a są nimi brak poważnych wymagań dla uczniów, ale również kłopoty z wysoką jakością pracy części nauczycieli, szczególnie tych, którzy nie posiadają pełnego kierunkowego wykształcenia uzyskanego w czasie studiów na dobrym uniwersytecie. Bez skutecznego zmierzenia się z tymi kwestiami nie mamy wielkich szans na przezwyciężenie pogłębiającego się w Polsce kryzysu edukacyjnego. Naturalnie nie można zapominać, że na niskie wyniki matur ma również wpływ masowość kształcenia w szkołach średnich, szczególnie w liceach; w wielu z nich uczy się sporo osób, które powinny wybrać inną ścieżkę edukacyjną. Oprócz tego przywracając poważne wymagania do naszych szkół musimy również zaprzestać infantylizacji nauczania, szczególnie w zakresie przedmiotów ścisłych.
Niestety ta kwestia zdaje się umykać ludziom odpowiedzialnym za polską oświatę, którzy na razie koncentrują się jedynie na poprawie poziomu kształcenia w obszarze przedmiotów humanistycznych. Przygotowane przez nich nowe podstawy programowe kształcenia w obszarze science nie mogą napawać optymizmem, gdyż mieszczą się w popularnym w Polsce sposobie myślenia, zgodnie z którym polscy uczniowie traktowani są jako osoby wobec których należy stosować w tej dziedzinie ulgową taryfę. To potężny błąd, który będzie miał fatalne skutki dla naszej przyszłości. Młodzi Polacy są predystynowani do tego, aby czerpać przyjemność z poznawania obszaru science, potrzebują jednak do tego odpowiednio przygotowanych nauczycieli. Tymczasem w naszych szkołach już na etapie pierwszych lat nauczania dzieci są skutecznie zniechęcane do tych przedmiotów.
Odnosząc się do wskaźników zdawalności tegorocznej matury warto zwrócić uwagę, że ponad 15-procentowa grupa absolwentów liceów, którzy nie byli w stanie uzyskać 30 proc. punktów wymaganych do zaliczenia matury z trzech przedmiotów zdawanych obowiązkowo, to również sygnał alarmowy ukazujący, że mamy do czynienia z istotnymi nieprawidłowościami w systemie oświaty. Liceum ogólnokształcące to bowiem szkoła, która ma jeden fundamentalny cel, czyli przygotowanie swoich uczniów do studiowania. Tymczasem ponad 15% absolwentów tych szkół nie jest w stanie spełnić najbardziej podstawowego warunku, czyli zdać "trzydziestoprocentowej" matury. Stąd też należy w sposób wyraźny podnieść wymagania rekrutacyjne do liceów ogólnokształcących i przywrócić im rangę szkół z poważnymi wymaganiami, przygotowującymi dobrze do studiowania. Młodzież niespełniająca licealnych wymagań powinna mieć możliwość kształcenia się w innych typach szkół ponadpodstawowych. Trzeba zaznaczyć, że obecnie mamy również grupę techników, które znakomicie przygotowują swoich uczniów do podjęcia zadań zawodowych, ale także bardzo dobrze przygotowują ich do studiowania na kierunkach ścisłych i technicznych. Gdyby nie one to problemy z kształceniem technicznym na poziomie szkół wyższych byłyby jeszcze większe.
W wielu komentarzach po tegorocznej maturze pobrzmiewa ton "nic się nie stało", tymczasem mamy kolejny sygnał coraz niższego poziomu kształcenia w polskich szkołach. Trzeba wreszcie podjąć kompleksowe działania, które sprawią, że za jakiś czas znajdziemy się znowu w świecie poważnej, a nie pozornej edukacji.