Właśnie poznaliśmy wyniki naszych uczniów na tegorocznym egzaminie gimnazjalnym. Nawet powierzchowne spojrzenie na nie oraz na opublikowane niedawno wyniki tegorocznego sprawdzianu dla szóstoklasistów pozwala dostrzec, że obydwa egzaminy - jak co roku - łączy wyraźnie niższy wynik z części matematyczno-przyrodniczej niż z części humanistycznej. W bieżącym roku na obydwu tych egzaminach średni wynik uczniów z części matematycznej wyniósł 48% możliwych do zdobycia punktów i był o kilkanaście punktów procentowych niższy niż wyniki części humanistycznych. Trzeba ze smutkiem zauważyć, że średni wynik matematyczny zarówno szóstoklasistów, jak i gimnazjalistów nie przekroczył 50%. Jutro poznamy wyniki tegorocznej matury i znowu okaże się, iż najwięcej problemów mieli uczniowie z matematyką.
Warto wreszcie podjąć poważną próbę diagnozy rzeczywistych przyczyn takiego stanu rzeczy, szczególnie w kontekście niewysokich wymagań na oświatowych egzaminach, najwyraźniej obniżanych właśnie w przypadku matematyki. Można oczywiście stosować bardzo w Polsce popularną metodę tłumaczenia tego, zgodnie z którą jest to wynik naturalnych trudności, jakie musi sprawiać matematyka, traktowana często w naszym kraju jako przysłowiowy edukacyjny straszak, taka szkolna Baba Jaga. Ludzie ukształtowani przez taki sposób myślenia stoją na stanowisku, że matematyka to przedmiot dla wybranych uczniów. Skądinąd efektem takiego myślenia jest również demolowanie i infantylizowanie nauczania fizyki w polskich szkołach. Wszystkim tak myślącym warto dać pod rozwagę wyniki badań rozkładu zainteresowań małych dzieci różnymi obszarami wiedzy; otóż rozkład ów dla uczniów rozpoczynających szkolną naukę ukazuje, iż dzieci przejawiających zainteresowania matematyczne jest praktycznie połowa wśród całego rocznika. Niestety im dłużej trwa szkolna nauka tym zmniejsza się ten wskaźnik. Można wręcz stwierdzić, iż szkolne nauczanie unicestwia matematyczne zainteresowania ogromnej rzeszy najmłodszych Polaków. Najbardziej dramatycznie ten proces przebiega w szkole podstawowej, a szczególnie na etapie nauczania wczesnoszkolnego. Już wówczas matematyka jest skutecznie marginalizowana w programie nauczania, co związane jest w przeważającej mierze ze słabym przygotowaniem nauczycieli prowadzących zajęcia w klasach I - III do jej nauczania. Przy czym istota problemu tkwi w braku odpowiednich umiejętności, pozwalających nauczycielom prowadzić interesujące zajęcia matematyczne dla małych dzieci. Trzeba zresztą zauważyć, że nauczyciele są tutaj ofiarami błędnej koncepcji ich kształcenia. W programie studiów pedagogiki wczesnoszkolnej matematyka traktowana jest marginalnie, z zaniedbaniem kształcenia umiejętności przydatnych do jej popularyzowania najmłodszym poprzez zabawy i opowiadania matematyczne. Stąd też nawet średnio uzdolnione matematycznie dzieci dość szybko zaczynają się w szkole nudzić. Równocześnie niezbyt pewnie czujący się w matematyce nauczyciel ogranicza się do schematycznego, nużącego nauczania. W wyniku tego po zakończeniu edukacji wczesnoszkolnej znaczna część dzieci ma poczucie, że matematyka to nic przyjemnego i trzeba ją jakoś przetrwać. W kolejnych etapach edukacyjnych jest bardzo trudno zmienić taki stan rzeczy, szczególnie w sytuacji ciągłego spychania kształcenia matematyczno - przyrodniczego na drugi plan.
Tak na marginesie, trudno o optymizm w tej sprawie, analizując chociażby ostatnie pomysły MEN. I tak dramatycznie słaba merytorycznie jest matematyczna część rządowego podręcznika dla uczniów II klasy szkoły podstawowej, powiela ona wszystkie dotychczasowe wady nauczania matematyki. Podobnie smutne refleksje ma czytelnik niedawno opublikowanego projektu zmian w rozporządzeniu MEN ustalającym wymagania kwalifikacyjne dla nauczycieli. Lektura tego dokumentu skłania do wniosku, iż jego autorzy /podobnie, jak kreatorzy peerelowskiej oświaty/ uważają, że w nauczaniu początkowym może pracować praktycznie każdy. Wymagania dla nauczycieli szkół podstawowych są ustawione na wyraźnie niższym pułapie niż dla nauczycieli kolejnych etapów edukacyjnych - w szkolnictwie podstawowym mogą pracować absolwenci studiów pierwszego stopnia. Tymczasem nauczyciele na tym etapie edukacji powinni dysponować nie tylko wszechstronną wiedzą, ale również wysokiej jakości umiejętnościami, trudno jest spełnić te założenia przy ledwie trzyletnim cyklu ich kształcenia. Dodatkowo MEN zakłada, iż szczegółowe uprawnienia do nauczania w szkole podstawowej nauczyciel, będący absolwentem dowolnego kierunku studiów, będzie mógł uzyskać poprzez ukończenie kursu kwalifikacyjnego. Warto przypomnieć, iż takowe kursy prowadzone są przez rozmaite podmioty działające na rynku edukacyjnym poza systemem szkół wyższych. Skądinąd możliwość uzyskiwania uprawnień do prowadzenia różnych form zajęć szkolnych poprzez kursy kwalifikacyjne to jeden z największych skandali legislacyjnych, uparcie podtrzymywanych przez MEN. Likwidacja takiej możliwości uzyskiwania jakichkolwiek uprawnień nauczycielskich to jedna z najbardziej oczywistych spraw dla każdego, poza urzędnikami MEN. Obserwując ich poczynania nasuwa się tylko jeden wniosek: otóż kompletnie nie rozumieją oni znaczenia pierwszych faz edukacji dla przyszłości dziecka, jak również złożoności zadań pracującego na tym etapie nauczyciela. Dodatkowo zdają się oni nie zauważać, iż obecnie nie ma żadnych racjonalnych powodów do umożliwiania prowadzenia zajęć z dziećmi nauczycielom, którzy nie są autentycznymi specjalistami w swojej dziedzinie. Tak zwane wykształcenie zbliżone do wymaganego zostało wprowadzone, gdy brakowało nauczycieli specjalistów, ale nie ma żadnego uzasadnienia do jego respektowania dzisiaj. Uporządkowanie kwestii kształcenia nauczycieli i związanych z tym wymagań kwalifikacyjnych to jedno z najpilniejszych zadań stojących przed ludźmi odpowiadającymi za polską edukację. Optymalnym rozwiązaniem byłoby przyjęcie założenia, iż wszyscy nauczyciele powinni legitymować się wykształceniem wyższym magisterskim, a dodatkowe uprawnienia mogliby uzyskiwać poprzez ukończenie co najmniej studiów podyplomowych. Takie rozwiązanie jest obecnie całkowicie realne i mogłoby być bardzo istotnym krokiem do poprawy poziomu kształcenia w naszych szkołach. Niestety MEN postępuje odwrotnie ...
Wracając do kwestii niskiego poziomu powszechnego kształcenia matematycznego w polskich szkołach, nie można pominąć problemu ciągłego obniżania wymagań w naszej edukacji. W szkole o absolutnie obniżonych wymaganiach szczególnie źle będzie przedstawiało się kształcenie w obszarze matematyczno - przyrodniczym, w którym ogromne znaczenie ma systematyczna praca, związana z pokonywaniem narastających trudności. Dziwny trend do ciągłego obniżania wymagań łączy właściwie wszystkie działania urzędników oświatowych w ostatnich latach, począwszy od wymagań kwalifikacyjnych dla nauczycieli, a skończywszy na wymaganiach dla uczniów. W efekcie mamy pewnego rodzaju nierealną edukację, pięknie wyglądającą w urzędniczych raportach i fatalnie w rzeczywistości. I tak obecna minister edukacji ogłasza wszem i wobec, iż bardzo troszczy się o jakość kształcenia matematycznego w polskich szkołach, a w rzeczywistości podejmuje działania ową jakość obniżające. Poza wszystkim warto sobie uświadomić, iż działania MEN skazują uczniów głównie szkół publicznych na coraz gorszą edukację, a właśnie troska o poziom pracy tych szkół, będących szkołami dla wszystkich, powinna być szczególną troską ministra edukacji.