Przedstawiciele organizacji samorządowych bardzo wyraźnie postawili, w toczącej się właśnie dyskusji o kształcie części oświatowej subwencji, postulat zaprzestania finansowania ze środków publicznych szkół dla dorosłych. Od kilkunastu lat zwracano uwagę na ponoszenie zupełnie nieuzasadnionych wydatków na finansowanie tego typu szkół, ale wszelkie podejmowane w tej materii działania miały najczęściej jedynie kosmetyczny charakter.
Tymczasem szkoły te już od dawna są przykładem edukacyjnej fikcji. I tak w tego typu szkołach średnich do matury przystępuje ledwie kilkanaście procent absolwentów, a wskaźniki zdawalności są na poziomie zdecydowanie poniżej 50%. Innym problemem jest zjawisko szkolnych "martwych dusz", czyli uczniów figurujących w szkolnych rejestrach, ale praktycznie nieuczestniczących w zajęciach. Tymczasem na każdego zapisanego do niej ucznia szkoła otrzymuje dotację z budżetu państwa poprzez budżet samorządowy. Z tym problemem samorządy próbują walczyć poprzez zaostrzenia kontroli liczby uczniów, rzeczywiście uczestniczących w szkolnych zajęciach. Jednak fundamentalne znaczenie ma kwestia utrzymywania finansowania tych szkół z obrębu środków publicznych przeznaczonych na oświatę. Oczywiście finansowanie sektora oświaty dla dorosłych to tylko jeden z elementów marnotrawienia publicznych pieniędzy przeznaczonych na edukację, ale być może zdecydowane stanowisko organizacji samorządowych sprawi, że uporządkowanie tej kwestii będzie początkiem drogi do racjonalizacji oświatowych wydatków i skoncentrowania ich wreszcie na zadaniach rzeczywiście służących uczniom.
Pilnie zwiększenia wymagają nakłady na edukację najmłodszych, jak również na kształcenie zawodowe. W tej pierwszej kwestii już widać, jak nieprzygotowane na przyjęcie sześciolatków były liczne szkoły publiczne. Jednak nade wszystko musi niepokoić zawarta we właśnie skierowanej do sejmu nowelizacji ustawy oświatowej propozycja dopuszczenia do zwiększenia liczby uczniów w klasach nauczania wczesnoszkolnego powyżej 25 dzieci. Otóż będzie to możliwe po rozpoczęciu roku szkolnego, gdy zajdzie potrzeba przyjęcia do szkoły dodatkowych dzieci. Wprawdzie w treści nowelizacji pojawia się pewnego rodzaju zabezpieczenie poprzez konieczność zatrudnienia w takiej klasie nauczyciela - asystenta, gdyby liczba dzieci zwiększyła się powyżej 27, to jednak sposób myślenia autorów takiej propozycji zmusza do zastanowienia, czy aby rozumieją oni konsekwencje swoich pomysłów. Warto, aby uświadomili sobie, iż już limit 25 uczniów w klasie nauczania początkowego stanowi poważne zagrożenie dla jakości oddziaływań edukacyjnych nauczyciela i czyni indywidualizację pracy z dziećmi, tak ważną szczególnie na tym etapie edukacji, zwyczajną fikcją. Tymczasem zamiast myśleć o obniżeniu tego limitu czynią go iluzorycznym, tłumacząc iż muszą tak uczynić z powodu braku pieniędzy.
Niestety kolejni ministrowie edukacji nie mają odwagi, aby zlikwidować rozmaite źródła marnotrawienia publicznych pieniędzy. Szkoły dla dorosłych to tylko jeden z takich elementów; innym jest niebywale rozbudowany system rozmaitych instytucji pozaszkolnych, w tym oświatowej administracji, o bardzo wątpliwej przydatności dla jakości pracy szkół. W przypadku szkół dla dorosłych trzeba zauważyć, iż nauka w nich nie jest już objęta obowiązkiem edukacyjnym, za możliwość realizacji którego przez każdego obywatela państwo bierze odpowiedzialność. Każdy słuchacz tego typu szkoły miał możliwość uzyskania odpowiedniego wykształcenia w systemie oświaty publicznej dla młodzieży i wówczas korzystał z budżetowego finansowania, a jeżeli z tego właściwie nie skorzystał, to powinien ponieść tego konsekwencje w postaci opłacenia swojej nauki w szkole dla dorosłych. Nie ma żadnego powodu, aby każdy podatnik ponosił konsekwencje niefrasobliwości takiej osoby.
Równocześnie trzeba zauważyć, iż głównym celem pracy każdego liceum ogólnokształcącego jest przygotowanie jego uczniów do studiowania, a warunkiem podjęcia studiów w Polsce jest zdanie matury. Jeżeli maturę zdaje mikroskopijny ułamek liczby uczniów LO dla dorosłych, to mamy do czynienia z podtrzymywaniem działania szkół, które nie spełniają swojego fundamentalnego zadania. Naturalnie powinny mieć one możliwość działania, ale bez wsparcia finansowego ze strony środków publicznych. Tak na marginesie, minister edukacji powinien wreszcie zlikwidować możliwość ukończenia LO bez przystępowania do matury. Istnienie jej bowiem jest niezgodne z głównym celem działania tych szkół. Nie można również nie zauważyć, iż absolwent liceum ogólnokształcącego bez matury trafia bardzo często do szkoły policealnej, po ukończeniu której uzyskuje uprawnienia takie, jak absolwent technikum, tyle tylko, że jego droga edukacyjna trwa rok dłużej niż młodego człowieka, który po gimnazjum podjął naukę w technikum. W ten oto sposób dodatkowe koszty jego nauki wynikające z błędnego bądź nieprzemyślanego wyboru szkoły ponadgimnazjalnej ponosi każdy podatnik. Taka sytuacja jest możliwa, gdyż nie mamy w Polsce precyzyjnie zakreślonych standardów edukacyjnych za które odpowiedzialność winno ponosić państwo, czyli wszyscy obywatele, poprzez finansowanie ich ze środków publicznych. W efekcie wydajemy publiczne pieniądze na fikcyjne zadania, zamiast poprawiać warunki nauczania i jakość oferty edukacyjnej w placówkach i szkołach realizujących zadania objęte obowiązkiem edukacyjnym. Skądinąd taka sytuacja dość dobrze odpowiada "filozofii edukacyjnej" osób odpowiadających za polską oświatę w ostatnich latach. Jest to bowiem zabawa w edukację właściwie bez wymagań, w której kompletnie nie kształtuje się postaw osób odpowiedzialnych za siebie.
Być może uda się zacząć uzdrawianie polskiej edukacji od zaprzestania finansowania ze środków publicznych szkół dla dorosłych. Będzie to nie tylko sygnał dla młodzieży, iż trzeba poważnie traktować swoje szkolne obowiązki i podejmować odpowiedzialne decyzje, ale również dla właścicieli tych szkół, iż na rynku edukacyjnym nie ma miejsca dla podmiotów świadczących fikcyjne usługi. Mam nadzieję, iż organizacjom samorządowym nie zabraknie determinacji w walce z tą oświatową patologią, gdyż tylko wówczas istnieje szansa, iż MEN podejmie w tej sprawie autentyczne, a nie pozorowane działania.