10 stycznia premier Donald Tusk pośród innych obietnic ogłosił, iż od września br. każdy pierwszoklasista otrzyma bezpłatny podręcznik, a w następnych latach akcja ta będzie obejmować uczniów kolejnych klas. Starając się wykonać pomysł premiera minister edukacji Joanna Kluzik - Rostkowska przedstawiła kilka dni temu projekt szybkiej nowelizacji ustawy o systemie oświaty, polegający na dodaniu do niej artykułu 22c. W jego treści zawarta jest możliwość zlecania opracowania i wydania podręcznika lub jego fragmentów przez ministra edukacji narodowej, a następnie wprowadzania go do użytku szkolnego.
Trzeba zauważyć, iż zgodnie z treścią art. 22a ustawy o systemie oświaty wybór podręcznika z listy książek dopuszczonych do użytku przez MEN znajduje się w gestii nauczyciela. Po dodaniu do ustawy art. 22c będziemy mieli do czynienia z co najmniej dziwną sytuacją. Otóż obok listy podręczników dopuszczonych do użytku na podstawie dotychczas obowiązującej procedury pojawi się podręcznik wprost zlecony do opracowania przez MEN, który na dodatek będzie bezpłatny. Innymi słowy taka nowelizacja uczyni fikcją możliwość funkcjonowania na rynku podręczników innych niż ministerialny. W ten sposób wrócimy do peerelowskiej rzeczywistości oświatowej, w której istniał do każdego przedmiotu na danym poziomie nauczania jeden podręcznik i jeden program. Warto również zauważyć, iż odciążenie domowych budżetów odbędzie się zgodnie z greckim modelem podręcznikowym. Właśnie w Grecji państwo zapewnia każdemu uczniowi bezpłatny podręcznik, przy czym jest to jeden państwowy podręcznik. W ten sposób premier Tusk po raz kolejny wchodzi na grecką drogę, co winno nas wszystkich napawać głębokim niepokojem. Wiele państw europejskich zapewnia uczniom bezpłatne podręczniki, nie odbierając jednak nauczycielom możliwości wyboru najbardziej wg nich przydatnego.
Obserwując rządową akcję "Bezpłatny podręcznik" nie można nie zauważyć, iż jest ona zupełnie nieprzygotowana i wprowadzana nie tyle na zasadzie maksymalizacji efektów związanych z jakością kształcenia, ale z maksymalizacją politycznych zysków, a to niestety źle jej wróży. Na polskim rynku podręczników ma miejsce wiele patologii i równocześnie ich koszt stanowi dla wielu polskich rodzin bardzo poważny w skali domowego budżetu wydatek. W związku z tym konieczne są w tej materii rozsądne, dobrze przygotowane działania, odciążające rodzinne budżety, ale zachowujące nauczycielską autonomię w zakresie wyboru podręcznika i przeciwdziałające istniejącym nieprawidłowościom, związanym z możliwościami pozamerytorycznych oddziaływań wydawców na dyrektorów szkół i nauczycieli. Najprostszym rozwiązaniem byłoby wyposażenie szkolnych bibliotek w kilka kompletów podręczników do każdego przedmiotu, z taką ich liczbą, aby każdy uczeń mógł wypożyczyć sobie na okres nauki podręcznik wybrany przez nauczyciela ze zbioru dostępnych w szkole. Naturalnie wymagałoby to zapewnienia szkołom odpowiednich funduszy na zaopatrzenie się w podręczniki oraz merytorycznego uporządkowania ich rynku poprzez wybór najbardziej wartościowych pozycji przez rzeczywiście niezależnych ekspertów. W tej materii ministerstwo edukacji mogłoby skorzystać z doświadczeń Polskiej Akademii Umiejętności, która podjęła prace nad oceną znajdujących się na rynku podręczników. Jednak taki program wymagałby czasu na spokojne przygotowanie i wdrożenie oraz zdecydowanie większych pieniędzy niż proponowana przez MEN rządowa monopolizacja rynku podręczników, wprowadzana na zasadzie "premier powiedział, więc musimy to natychmiast zrobić, nie zważając na realia". Skądinąd bardzo interesująca byłaby odpowiedź na pytanie, czy ogłaszając akcję "Bezpłatny podręcznik" premier był po rozmowie z minister Kluzik - Rostkowską na temat realności swojego pomysłu. Najprawdopodobniej takiej rozmowy nie było, a na dodatek mam obawy, czy obecna minister edukacji byłaby w stanie zwrócić uwagę swojemu szefowi na złożoność podręcznikowej problematyki.
Abstrahując od innych kwestii trzeba zauważyć, iż poza zapowiedzią premiera i projektem nowelizacji ustawy, już zresztą skrytykowanej przez kilka podmiotów na szczeblu rządowym m.in. przez ministra finansów i Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów, nie wiadomo nic na temat szczegółowych rozwiązań. Zresztą rozstrzygnięcie zgłoszonych już do treści nowelizacji ustawy wątpliwości również zajmie trochę czasu. Tymczasem 15 czerwca każdy dyrektor szkoły powinien udostępnić listę podręczników, z których będą korzystać uczniowie jego szkoły w nadchodzącym roku szkolnym, na tej liście powinien również znaleźć się ministerialny podręcznik dla najmłodszych uczniów. Styczeń właśnie dobiega końca, czyli na całą operację pozostało ok. czterech i pół miesiąca. W tym czasie powinien zostać wybrany autor /autorzy/ oraz koncepcja podręcznika, powinien on zostać przygotowany i zrecenzowany, wprowadzone ewentualne poprawki oraz wydrukowany w wybranym wydawnictwie. Nie znamy procedury wyłonienia autora /autorów/ podręcznika, ani innych kwestii związanych z jego przygotowaniem i wydrukowaniem. Być może MEN zdecyduje się skorzystać z jednego z dopuszczonych już do użytku podręczników dla pierwszej klasy szkoły podstawowej. Jednak z całą pewnością podmioty związane z pominiętymi książkami oprotestują wybór, co naturalnie opóźni proces sfinalizowania projektu. Zresztą również przygotowanie procedury opracowania podręcznika zupełnie nowego będzie musiało trochę potrwać. Rząd może dokonać operacji nadzwyczajnego skrócenia terminów, jeżeli zostaną pominięte wszelkie dotychczas obowiązujące procedury przetargowe. Będzie to świadczyło o lekceważeniu przez rządzących obowiązującego prawa. Obserwując jednak kilka wcześniejszych populistycznych akcji inicjowanych przez premiera Tuska można przewidywać i takie rozwiązanie.
Próba zmonopolizowania przez rząd rynku podręczników może mieć również bardzo niebezpieczne konsekwencje merytoryczne, doprowadzając do sytuacji, w której rządzący będą mieli bezpośredni wpływ na treści podręczników, co cofnie nas do peerelowskich rozwiązań. Jednak zarówno premier Tusk, jak też minister Kluzik - Rostkowska zdają się podniesionymi w tym tekście wątpliwościami nie przejmować, gdyż w ich krótkofalowej /wyborczej/ perspektywie nie mają one większego znaczenia. Tutaj liczy się dobry odbiór rodziców zadowolonych z ograniczenia rodzinnych wydatków oraz części nauczycieli, którzy nie mieliby nic przeciwko likwidacji posiadanej przez siebie autonomii dydaktycznej i nadzieja na pozyskanie dodatkowych głosów wyborczych, a że w efekcie jakość kształcenia w polskich szkołach znowu spadnie to zdaje się zupełnie nie zaprzątać uwagi rządzących. Sądzę jednak, iż inicjatorzy akcji "Bezpłatny podręcznik wg premiera Tuska" mogą przeżyć przykrą niespodziankę, gdy okaże się, iż ta akcja zakończy się podobnie do wcześniej ogłaszanych przez ten rząd przedsięwzięć typu "Bezpłatny laptop" czy "Bezpłatny tablet". A tak poza wszystkim warto byłoby opublikować listę niezrealizowanych i nieprzemyślanych obietnic premiera Tuska. Być może jej lektura skłoniłaby szefa rządu do większej odpowiedzialności za wypowiadane słowa.