Dzisiaj mija równe ćwierć wieku od historycznego, ale z politycznego punktu widzenia zupełnie niedocenionego dnia przekazania przez ostatniego prezydenta II Rzeczypospolitej Polskiej na Uchodźstwie Ryszarda Kaczorowskiego insygniów legalnej, prawowitej, konstytucyjnej władzy nowo wybranemu pierwszemu prezydentowi III RP Lechowi Wałęsie.
Ceremonia odbyła się 22 grudnia 1990 roku na Zamku Królewskim w Warszawie. W momencie przejęcia tych symboli zakończyła się ponad 50-letnia działalność władz II RP na obczyźnie. Historia zatoczyła koło, ale politycy rządzący wówczas odradzającą się do niepodległego bytu Polską potraktowali ów ważny akt w sposób niewspółmierny do jego dziejowej rangi.
A przecież można było - co postulowałem wtedy (nie będąc w tym odosobniony) w polonijnych mediach - przywrócić choćby na jeden dzień obowiązywanie Konstytucji Kwietniowej, na mocy której funkcjonowały najpierw w Rumunii, potem we Francji, a wreszcie w Wielkiej Brytanii władze Rzeczypospolitej na Uchodźstwie, zachowując ciągłość II RP. Skoro Wałęsa zdecydował się przejąć władzę w postaci prezydenckich insygniów z rąk Kaczorowskiego, a nie generała Wojciecha Jaruzelskiego, to aż prosiło się, by poszły za tym symbolicznym gestem polityczne konsekwencje.
„Polski Londyn” długo wahał się, kiedy uznać swoją misję za zakończoną i zdjąć prezydencką chorągiew z „Zamku”, jak nazywano rezydencję głowy państwa oraz siedzibę rządu i innych instytucji państwowych przy 43 Eaton Place, by ponownie zawisła nad Warszawą. Byłem bacznym obserwatorem i aktywnym komentatorem tych dyskusji, usiłując zainteresować nimi również krajowe media, ale zdołałem wywalczyć tylko publikację jednego tekstu w formie listu do redakcji „Gazety Wyborczej”.
Ta część opozycji, która porozumiała się w 1989 roku ze słabnącym reżimem komunistycznym przy Okrągłym Stole, albo w ogóle nie znała, albo kompletnie nie rozumiała istoty funkcjonowania władz RP na Uchodźstwie. Widziała w nich coś na kształt mało znaczącej zabawy starszych panów, których czas dawno już przeminął. Podobnie jak peerelowska propaganda traktowała obowiązek wypełniania zapisów konstytucyjnych z 23 kwietnia 1935 roku w kategoriach folkloru politycznego, nie bacząc na ogromne zasługi ludzi przez ponad pół wieku wiernie strzegących narodowych imponderabiliów.
Moment wyboru pierwszego prezydenta III RP był idealny na zakończenie misji i przekazanie insygniów. Wydawało się, że pociągnie on za sobą jakieś konsekwencje polityczne, a także pozwoli nowym władzom w Kraju twórczo wykorzystać ogromny dorobek „polskiego Londynu” w wielu dziedzinach życia, w tym ważne koneksje międzynarodowe. Niestety, te marzenia ostatniej ekipy z 43 Eaton Place nie zostały zrealizowane, a dzień 22 grudnia 1990 roku wspomina dzisiaj tylko garstka konstytucyjnych legalistów.
Na szczęście pamiętano o nim w Warszawie organizując dwudniowe obchody rocznicowe, na które specjalnie z Wielkiej Brytanii przyleciała prezydentowa Karolina Kaczorowska z córkami i ich rodzinami. Wziął w nich udział nowy zastępca szefa Urzędu do Spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych Jan Józef Kasprzyk, który jako wieloletni komendant Marszu Szlakiem Pierwszej Kompanii Kadrowej Strzelców Józefa Piłsudskiego zawsze z powodzeniem prosił ostatnią głowę państwa na Uchodźstwie o honorowy patronat nad tą patriotyczna imprezą.