Jest takie niezbyt eleganckie, ale za to sugestywne powiedzenie o człowieku znajdującym się w skrajnie trudnej sytuacji, z której nie ma dobrego wyjścia. Cokolwiek by nie zrobił, będzie to dla niego szalenie bolesne i pozostawi trwałe skutki. Mawia się wtedy, że można go porównać do nieszczęśnika, który z własnej woli wsadził sobie głęboko do tylnej części ciała szyszkę i zastanawia się, czy lepiej wpychać ją jeszcze dalej, czy też raczej usiłować wyciągnąć. Obojętne, co wybierze, operacja będzie dlań skrajnie nieprzyjemna. Dlatego woli z nią zwlekać, licząc na cud.
Dokładnie w takiej sytuacji znajduje się już od dłuższego czasu Lech Wałęsa konsekwentnie zaprzeczając kolejno ujawnianym dowodom na jego współpracę ze Służbą Bezpieczeństwa PRL. Gdyby wyrwał sobie tę szyszkę zaraz po 1989 roku, przyznając się do niechlubnego fragmentu swojej biografii, rana byłaby już dawno zaleczona, a dobre imię przynajmniej częściowo oczyszczone. Dzisiaj, po opublikowaniu ekspertyz grafologicznych potwierdzających inwigilowanie przezeń antykomunistycznie zaangażowanych kolegów z gdańskiej stoczni i pobieranie za to pieniędzy, nie ma on już dobrego ruchu, ale na coś musi się przecież zdecydować.
Gdyby postanowił - za cenę wielkiego bólu - wyrwać wreszcie ową szyszkę, czyli przyznać się do konszachtów z bezpieką, podniosłyby się słuszne głosy, że zrobił to zdecydowanie za późno, dopiero pod presją niepodważalnych faktów, a jego działalność nie tylko jako przewodniczącego "Solidarności", ale także Prezydenta RP była cały czas umiejętnie sterowana przez tych, którzy skutecznie szantażowali go przeszłością. Jeśli będzie ją wpychał głębiej, czyli nadal szedł w zaparte, co nieustannie czyni od wielu lat, ból będzie nie mniejszy, a szkody dla organizmu, czyli doszczętne skompromitowanie się, nie do naprawienia.
Lech Wałęsa ma w tej chwili ostatnią szansę odważnie zrzucić z siebie ciężar win przeszłości, stanąć w prawdzie, pokajać się oraz przestać kłamać, bo po raz kolejny okazuje się, że "rękopisy nie płoną", a na jaw wychodzą spisane niegdyś "czyny i rozmowy" przedstawiające bohatera polskiej wolności w nader niekorzystnym świetle. Lepiej więc wyrwać z gigantycznym bólem tę szyszkę, chociaż po tylu latach rany będą potworne i nie do zaleczenia.
Czy stać go będzie jednak na to?