To określenie dobrze pasuje jako podsumowanie drugiej debaty prezydenckiej w USA widzianej oczami polskich komentatorów. Przypominała im ona rodzime standardy, odbywała się bowiem w klimacie personalnych ataków, a nie subtelnego podkreślania merytorycznych różnic między kandydatami. Trudno byłoby doszukiwać się w niej intelektualnego wyrafinowania, dominowała natomiast chęć wdeptania rywala w ziemię, co dobrze znamy z dyskusji prowadzonych w ostatnich latach przez polskich polityków.
Taka "naparzanka" teoretycznie powinna wyjść na dobre raczej Donaldowi Trumpowi, ponieważ to od niego oczekuje się głównie słabo kontrolowanej (lub wcale) agresji, arogancji i irytacji, podczas gdy Hillary Clinton pozuje na uosobienie spokoju, powagi i taktu. Jak twierdzą jednak ci, którzy znają oboje pretendentów do najważniejszego urzędu politycznego na świecie, te wizerunki są mocno przerysowane, aczkolwiek w przypadku kandydata Republikanów nieco mniej.
Drugą debatę poprzedziło ujawnienie nagrań z frywolnymi wypowiedziami Trumpa o jego erotycznej przeszłości, co zmusiło go nie tylko do publicznego przeproszenia za nie, ale również do stonowania ataków na żonę powszechnie znanego z niewierności męża, na które z pewnością czekały miliony widzów na całym świecie. Ta wymuszona łagodność nie mogła mu się przysłużyć, o czym świadczą korzystne dla kandydatki Demokratów sondażowe oceny telewizyjnego starcia. Mogła ona przyjąć defensywną taktykę, która chyba jej przystoi jako kobiecie, aczkolwiek od prezydenta USA wymaga się oprócz opanowania także sporej asertywności.
W polskich mediach elektronicznych i w portalach internetowych podkreśla się raczej atmosferę niż meritum debaty oraz jej podobieństwa - jak wspomniałem na początku - do sposobu spierania się, czy raczej awanturowania przedstawicieli naszej klasy politycznej. Dominuje przekonanie, że Clinton pokonała Trumpa na punkty, ale wynik listopadowych wyborów nie jest jeszcze bynajmniej przesądzony, bo wszyscy komentatorzy zdają sobie sprawę, iż tuż przed nimi każda ze stron może wyciągnąć zabójczego asa z rękawa, chociaż - zważywszy na seksualne podteksty kampanii - może trzeba byłoby napisać o innej, niżej zlokalizowanej części garderoby.