Na temat tego, co sądzę o możliwości zjednoczenia szeroko pojętego obozu prawicowego (z zastrzeżeniem, że nie jest to właściwe określenie dla żadnej z tworzących go partii, którym w sferach ekonomicznej i politycznej znacznie bliżej do socjalizmu oraz etatyzmu), pisałem już tutaj dwukrotnie. Nie chcę się powtarzać, poruszę więc jeszcze tylko jeden wątek, znakomicie przedstawiony w opublikowanym w „Rzeczpospolitej” przez Michała Szułdrzyńskiego artykule pt. "Wojenna taktyka Kaczyńskiego", z którym w pełni się zgadzam.
Oto kluczowy fragment jego tekstu:
"Być może PiS kieruje się chłodną kalkulacją. Wszak celem zjednoczenia nie jest przyjmowanie na pokład jakichś supercennych i popularnych twarzy. Na politykach od Ziobry czy Gowina Prawo i Sprawiedliwość może zyskać dwa, cztery punkty procentowe. W zjednoczeniu nie chodzi więc o to, by Solidarną Polskę czy Polskę Razem mieć za sobą, lecz o to, by nie mieć ich przeciwko sobie. Ostatnie wybory wyraźnie pokazały, że obie te partie mogą odebrać PiS około 7 proc. głosów. Prawo i Sprawiedliwość tej całej puli rzecz jasna nie dostanie, lecz woli, by przy kolejnych głosowaniach wyborcy nie mieli alternatywy. Skoro PiS już musi się pogodzić z obecnością Janusza Korwin-Mikkego na scenie politycznej, może przynajmniej unieszkodliwić Ziobrę i Gowina. Dlatego mające nastąpić w efekcie afery taśmowej <zjednoczenie prawicy> nie jest w istocie łączeniem rozmaitych walorów, lecz realizacją starego planu Jarosława Kaczyńskiego. A ten plan to nic innego jak monopol PiS na prawicy".
Z rozbawieniem słucham i czytam buńczucznych wypowiedzi Gowina, Ziobry oraz polityków ich rachitycznych partii o tym, iż zjednoczenie nie będzie wchłonięciem przez PiS, ale że zachowają autonomię, będą traktowani jak poważni partnerzy itd., itp.
Śmieszne to i żałosne, bo nie trzeba być zbyt wnikliwym obserwatorem sceny politycznej, żeby wiedzieć, czym to się skończy: całkowitym zmarginalizowaniem Solidarnej Polski i Polski Razem oraz wyeliminowaniem ich jako samodzielnych ugrupowań jeszcze przed jesiennymi wyborami samorządowymi, w których zwłaszcza partia Ziobry mogłaby zdobyć nieco głosów - oczywiście kosztem PiS - w Małopolsce.
Jarosław Kaczyński - cokolwiek by o nim sądzić - jest wytrawnym graczem politycznym i mistrzem w rozgrywkach personalnych oraz gabinetowych, co już wielokrotnie udowodnił. Jeżeli ktoś myśli, że tym razem nie uda mu się zrobić tego, co sobie zamierzył, z konkurencyjną drobnicą, to bardzo szybko przekona się, że był w błędzie.