Dawno już żadna decyzja władzy nie spotkała się z tak powszechną akceptacją, jak niedawne rozporządzenie Ministerstwa Zdrowia w sprawie zaostrzenia przepisów ustawy o bezpieczeństwie żywności i żywienia, na mocy której w polskich szkołach nie będzie już można sprzedawać tzw. śmieciowego jedzenia.
No, może przesadziłem z tą powszechnością, bo brak czekoladek, chipsów, coca-coli, fanty i napojów energetyzujących w sklepikach szkolnych z pewnością bardzo zasmucił sporą liczbę uczniów nie wyobrażających sobie przerwy między lekcjami ze zdrowymi i pożywnymi kanapkami z razowego lub bezglutenowego chleba z warzywami w miejsce majonezu zamiast tego, czym zajadali się do tej pory.
Ich protesty mógłbym zbyć, odwołując się do starego powiedzenia o nie mających głosu dzieciach i rybach, ale byłoby to zbyt obcesowe. Nie chodzi bowiem wyłącznie o bezwzględny i bezdyskusyjny zakaz (one zawsze budzą opór), ale o racjonalne wytłumaczenie szkolnej dziatwie, że nie wszystko, co jej smakuje, jest zdrowe, a odpowiednio przyrządzona kanapka, baton zbożowy, wafel ryżowy, bułeczka, czy owoc mogą sprawić równie wiele radości gastronomicznej, jak ociekające tłuszczem słone frytki z ketchupem popijane pepsi-colą.
Jeżeli w tej ważnej sprawie rodzice utworzą wspólny front z lekarzami, nauczycielami oraz mediami, polskie dzieci i młodzież bardzo szybko przekonają się do nowego (a raczej całkiem starego, bo tradycyjnego) jedzenia.
Obawiam się jednak, że w wielu domach panują fatalne zwyczaje jedzeniowe i wracający ze szkoły zdrowo w niej odżywiony uczeń z nawiązką nadrobi "straty", zwłaszcza jeśli matka, ojciec i rodzeństwo również wolą na kolacje hamburgera od porcji białego sera wymieszanego ze szprotkami, czyli tzw. awanturki.
We wszystkich kwestiach wychowawczych sukcesy osiąga się tylko pod warunkiem solidarnego współdziałania wszystkich, którzy mają wpływ na wchodzącego w życie małego obywatela i potrafią go przekonać do słusznych, ale często mało dlań atrakcyjnych idei. Tak jest z kształtowaniem postawy patriotycznej, właściwego stosunku do bliźnich, poszanowania starszych, współżycia w zespołach ludzkich. Wystarczy, że tylko jedno z wychowawczych ogniw zawiedzie i już wszystko się psuje.
Będąc entuzjastycznym zwolennikiem rozpoczętej przez rząd (Ministerstwo Zdrowia było tylko wykonawcą, impuls wyszedł od Ministerstwa Edukacji Narodowej z pełnym poparciem premier Ewy Kopacz) szkolnej rewolucji żywieniowej wyrażam nadzieje, iż tym razem opozycja nie wystąpi w roli surowego krytyka dla samej zasady oprotestowywania wszystkiego, co proponują polityczni przeciwnicy, rodzice staną się sojusznikami dietetyków i własnym przykładem skłonią dzieci do jedzenia tego, co powinny, a media - mimo że nadal będą zamieszczać reklamy wycofanych ze szkolnych sklepików produktów - też odegrają pozytywną rolę (zwłaszcza telewizja, bo ona ma największy wpływ na dzieci oraz młodzież).