Są politycy, którzy wzbudzają respekt, nawet jeżeli ich poglądy lub przynależność partyjna nie wywołują naszego entuzjazmu. Są tacy, którzy bywają głównie bohaterami anegdot i nie traktuje się ich na serio, aczkolwiek często bywają lubiani. Są wreszcie i tacy, na których spogląda się z politowaniem i bez cienia sympatii.

           Do tej ostatniej kategorii należy wicepremier i prezes Polskiego Stronnictwa Ludowego Janusz Piechocińskiego. Obserwując jego poczynania można załamać ręce, zwłaszcza porównując go do Waldemara Pawlaka oraz kilku innych, czołowych polityków tej partii.

            Piechociński sprawia na mnie wrażenie dużego, kompletnie zagubionego w świecie wielkiej polityki dziecka, które po omacku i bez wyczucia rangi poszczególnych problemów usiłuje udowodnić, że ktoś się z nim liczy, bierze pod uwagę jego opinie, docenia to, co proponuje, podczas gdy wszyscy patrzą na niego z litościwym, a niekiedy pogardliwym pobłażaniem.

            Pawlak jest twardym graczem na politycznej scenie, potrafiącym perfekcyjnie wykorzystać rolę PSL jako niezbędnego elementu przy budowie niemal każdej koalicji rządzącej. Będąc mistrzem zakulisowych gier znakomicie balansował pomiędzy znacznie mocniejszymi ugrupowaniami, wygrywając więcej niż można było oczekiwać sądząc po realnej sile jego partii.

            Piechocińskiemu wystarcza, że objął dwie wysokie funkcje: w PSL i w rządzie, czego zapewne sam się nie spodziewał, bo tajemnicą poliszynela jest, że podczas ostatniego kongresu delegaci chcieli trochę postraszyć Pawlaka i dać mu nieco mniej głosów w wyborach prezesa, ale przedobrzyli. Obecny wicepremier wie, że politycznym doświadczeniem i umiejętnościami sporo ustępuje swojemu poprzednikowi, usiłuje więc nadrabiać miną, zapewnieniami o swojej ogromnej pracowitości, o wewnątrzpartyjnej demokracji, o poszanowaniu przez szefa rządu.

            Pozbawiony nie tylko charyzmy, ale także choćby minimalnej siły przebicia fatalnie wypada w mediach, porażając swą bezbarwnością i niezdolnością do sformułowania jakiejkolwiek odważnej tezy. Oglądając jego telewizyjne występy mam często obawę, czy za moment nie rozpłacze się lub w panice nie ucieknie ze studia. Brak mu umiejętności błyskotliwej (lub przynajmniej ciekawej) repliki, zepchnięcia rozmówcy do defensywy, przekonania widzów, że to on ma rację. Powtarzanie w kółko tych samych, wymienionych wyżej frazesów może zniechęcić doń nawet tych, którzy dobrze mu życzą. Interesująco i z błyskiem w oku potrafi mówić tylko o zbieraniu grzybów.

            Marnie to wszystko wygląda, nic więc dziwnego, że furorę robi powiedzenie o tym, że jak Piechociński uklęknął w listopadzie 2012 roku przed delegatami na kongres PSL w podzięce za wybór na prezesa, tak do tej pory klęczy, ale głównie przed premierem Donaldem Tuskiem, co musi wywoływać negatywne reakcje dużej części partyjnych działaczy, a Pawlakowi dawać realną nadzieję na powrót do władzy.