Od kilku dni głośno jest nie tylko w krakowskich, ale także w ogólnopolskich mediach o kuriozalnym pomyśle Rosyjskiego Towarzystwa Wojskowo-Historycznego, aby na cmentarzu Rakowickim postawić pomnik ku czci żołnierzy Armii Czerwonej wziętych do niewoli w 1920 roku, a następnie pomordowanym w „polskich obozach śmierci”.
Głos w tej sprawie zabrali już liczni politycy i publicyści, zaprotestowała Ambasada RP w Moskwie (chociaż skala kłamstw i pomówień jest taka, że należy oczekiwać ostrej noty dyplomatycznej naszego Ministerstwa Spraw Zagranicznych), zdecydowanie sprzeciwił się tej propozycji prezydent miasta profesor Jacek Majchrowski.
Dziwi mnie natomiast milczenie wszystkich - poza urzędującym włodarzem podwawelskiego grodu - kandydatów na ojca miasta. Czyżby uznali oni, że głośna na całą Polskę sprawa jest niewarta ich uwagi? Dlaczego żaden z nich nie zwołał konferencji prasowej, nie wydał oświadczenia, nie wyraził sprzeciwu? Nie interesują ich problemy najnowszej historii, nie czują powagi zagadnienia, nie mają zdania w tak ważnej kwestii? Nie rozumieją, że w żyjącym na co dzień historią Krakowie takiej sprawy nie wolno pominąć?
Urzędujący i starający się o reelekcję prezydent musiał zabrać głos, bo oblegli go dziennikarze. Czemu z własnej inicjatywy nie dotarli do nich pozostali kandydaci? Czy dlatego, że musieliby przyznać rację prof. Majchrowskiemu? Ależ to przecież nic złego, a w nie lubiącym politycznych swarów podwawelskim grodzie byłoby dobrze odebrane. Każdy z nich mógłby też dodać coś nowego, bo wówczas miałby pewność, że jego słowa odbiją się szerokim echem nie tylko wśród potencjalnych wyborców, ale także w całej Polsce.
Nie jestem w stanie pojąć pasywności kontrkandydatów prof. Jacka Majchrowskiego w tej sprawie.