Dzisiaj mija 30 lat od jednego z najbardziej niechlubnych wydarzeń w dziejach polskiego sądownictwa: 23 maja 1984 roku Sąd Warszawskiego Okręgu Wojskowego w składzie: przewodniczący - pułkownik Władysław Monarcha, sędzia - płk Henryk Urbanowicz, ławnicy - płk Jan Pałka, płk Jerzy Dzierżak, płk Bogdan Magiera skazał zaocznie płk. Ryszarda Kuklińskiego na karę śmierci, konfiskatę mienia oraz degradację do stopnia szeregowego za dezercję i zdradę ojczyzny.
Przy okazji tej rocznicy chcę przypomnieć tylko jeden wątek haniebnej rozprawy sprzed 30 lat, kiedy to - po nieudanych próbach porwania "pierwszego polskiego oficera w NATO" z USA celem przywiezienia go do Warszawy i urządzenia mu pokazowego procesu - władze PRL zdecydowały o osądzeniu go w trybie zaocznym.
Prokurator ppłk Piotr Daniuk koniecznie chciał udowodnić, że Kukliński nie działał z pobudek patriotycznych, ale za pieniądze. Pozwoliłoby to przedstawić go społeczeństwu jako zwykłego zdrajcę, który dla "judaszowych srebrników" zaprzedał się CIA. Pomimo usilnych starań, nie zdołał jednak znaleźć dowodów na swoją z gruntu fałszywą tezę i nawet komunistyczny sąd wojskowy nie uznał tego zarzutu.
Wspominam o tym dlatego, że przy każdej dyskusji na temat Kuklińskiego powraca rozpaczliwie podnoszony przez ludzi broniących swoich skażonych służbą Sowietom życiorysów argument, że brał on pieniądze. Wiadomo bowiem, że czuli na punkcie honoru Polacy inaczej spojrzeliby na jednego z największych bohaterów w najnowszej historii, gdyby dało się udowodnić jego sprzedajność.
Skoro nie powiodło się to jednak nawet wojskowemu prokuratorowi, dalsza dyskusja w tej materii staje się w oczywisty sposób bezprzedmiotowa.
Na podstawie ustawy o amnestii z 7 grudnia 1989 roku ten sam sąd zamienił karę śmierci na 25 lat więzienia, a pozbawienie praw publicznych ograniczył do 10 lat. W 1995 roku pierwszy prezes Sądu Najwyższego Adam Strzembosz wniósł rewizję nadzwyczajną na korzyść Kuklińskiego, a Sąd Wojskowy - Izba Wojskowa postanowieniem z 23 maja tegoż roku uchylił wyrok i przekazał sprawę do uzupełnienia postępowania przygotowawczego Naczelnemu Prokuratorowi Wojskowemu.
Trzeba wziąć pod uwagę znany fakt, że suwerenność Polski była mocno ograniczona i że istniała groźba interwencji Związku Sowieckiego i innych krajów Układu Warszawskiego. Trzeba wziąć pod uwagę fakt, że pułkownik Kukliński był dobrze poinformowany o sytuacji i że podejmując swą desperacką walkę pragnął zapobiec obcej interwencji poprzez przekazanie wiadomości do krajów, które były na tyle silne, by zmienić los świata... Bezpieczeństwo państwa z pewnością jest ważniejsze niż dochowanie tajemnicy, szczególnie jeśli zdradzenie jej dokonywane jest w wyższych celach - napisano w uzasadnieniu.
Podjęte śledztwo zostało ostatecznie umorzone 2 września 1997 roku, kiedy oddalono wszystkie zarzuty, przywracając Kuklińskiemu prawa obywatelskie i stopień pułkownika. Uznano wówczas, że działał on w stanie wyższej konieczności.
Warto przypomnieć, że stało się to za czasów prezydentury Aleksandra Kwaśniewskiego i rządów lewicowej koalicji SLD-PSL. Politycy tej formacji lepiej niż Lech Wałęsa i gabinety formowane przez ugrupowania wywodzące się z "Solidarności" zrozumieli wymogi polskiej racji stanu.
Nie jest już dzisiaj tajemnicą, że rehabilitacja pułkownika Ryszarda Kuklińskiego była jednym z nieformalnych warunków przyjęcia Polski do NATO. Amerykanie nie mogli bowiem zrozumieć, jak człowiek, który tak bardzo zaszkodził sowieckiemu imperium zła i przyczynił się do uratowania pokoju na świecie może być nadal uważany w niepodległej Polsce za zdrajcę.