Katarzyna Kolenda-Zaleska podsunęła prezydentowi Andrzejowi Dudzie sugestię, aby dla uczczenia rocznicy wyborów w 1989 roku przyznał 4 czerwca Order Orła Białego Jerzemu Koźmińskiemu, czyli - jak go celnie określiła w "Gazecie Wyborczej" - "skromnemu państwowcowi, który całe życie przepracował dla wolnej Polski i bez którego Polska nie weszłaby tak szybko do NATO". Słusznie przypomniała, że "to on jako ambasador w Waszyngtonie zorganizował wielką dyplomatyczną ofensywę przekonywania Amerykanów, co łatwe nie było".
W pełni popieram tę propozycję, bo od dawna głoszę tezę, że ten dyrektor generalny i sekretarz stanu w Urzędzie Rady Ministrów od 1989 roku, bliski współpracownik profesora Leszka Balcerowicza przy pracach nad pakietem reform gospodarczo-ustrojowych, doradca premier Hanny Suchockiej, wiceminister spraw zagranicznych w latach 1993-94, ambasador w Waszyngtonie od 1994 do 2000 roku, od 15 lat prezes Polsko-Amerykańskiej Fundacji Wolności, której celem jest wspieranie budowy społeczeństwa obywatelskiego, upowszechniania demokracji i gospodarki rynkowej, należy do bardzo wąskiego grona osób zasługujących dzisiaj w naszym kraju na określenie ich mianem męża stanu.
Jego pracowitość i oddanie sprawie budowania fundamentów niepodległej Rzeczypospolitej spowodowały, że był i nadal pozostaje osobą nie tylko powszechnie szanowaną, ale również cenioną oraz lubianą przez polityków ze wszystkich ugrupowań. Nic dziwnego, że jego nazwisko kilkakrotnie pojawiało się, gdy w trudnych chwilach partyjni liderzy zastanawiali się nad powołaniem rządu fachowców - Koźmiński jawił się wówczas jako jedyny akceptowany przez wszystkich kandydat na premiera takiego gabinetu.
Departament Stanu USA uważał go za jednego z najlepszych, jeśli nie wręcz najlepszego przedstawiciela dyplomatycznego tamtych czasów w Waszyngtonie (a wszystkie państwa wysyłają tam przecież najlepszych ludzi). Razem z Janem Nowakiem-Jeziorańskim i profesorem Zbigniewem Brzezińskim stanowili skuteczny zespół, znakomicie rozbrajający wszystkie miny, jakie pojawiały się na naszej drodze do członkostwa w Pakcie Północnoatlantyckim.
Nie wszystkim znana jest natomiast jego ogromna rola w zrehabilitowaniu pułkownika Ryszarda Kuklińskiego (dla Amerykanów, którzy uważali go za wielkiego bohatera i nie mogli zrozumieć, czemu nad Wisłą nie jest podobnie oceniany, był to jeden z ważnych warunków wstąpienia naszego kraju do NATO) i umożliwieniu mu triumfalnego przyjazdu do Polski wiosną 1998 roku.
Koźmiński potrafi dokonywać znakomitych analiz ekonomicznych i społecznych, a zarazem błyskotliwych syntez politycznych, w dodatku używając pięknej, klarownej i sugestywnej polszczyzny, którą imponował już w czasach licealnych, docierając w 1972 roku do ogólnopolskiego finału olimpiady literatury i języka polskiego.
Obecnie stoi na czele instytucji, która nie mieszając się w żadne spory polityczne wykonuje wspaniałą, chociaż mało efektowną pracę na rzecz budowy społeczeństwa obywatelskiego nie tylko w Polsce. Stojąc w cieniu (nigdy nie lubił wychodzić na pierwszy plan) pozostaje w dalszym ciągu jedną z tych nielicznych osób, które prosi się o zdanie - zwłaszcza w sprawach polityki zagranicznej - mając pewność, że będzie ono wypowiedziane bez żadnej kalkulacji partyjnej, wyłącznie z myślą o dobru Rzeczypospolitej.
Nie widzę wśród uczestników polskiego życia publicznego lepszego kandydata do uhonorowania Orderem Orła Białego od Jerzego Koźmińskiego i bardzo dziękuję mojej dawnej koleżance z "Czasu Krakowskiego" za tę propozycję, z której być może zechce skorzystać prezydent Andrzej Duda.