Bronisław Komorowski nieznacznie wygrał pierwszą telewizyjną debatę prezydencką z Andrzejem Dudą i - mówiąc językiem sprawozdawców sportowych - powrócił do gry.
Było to interesujące starcie doświadczonego i obytego medialnie polityka z debiutującym w tej roli pretendentem, którego niosła jednak wysoka fala sondażowa i zwycięstwo w pierwszej turze. Ci, którzy uznali, że Komorowski jest już przegrany i nie obudzi się na dobre przed końcem kampanii, przecierali oczy ze zdumienia, widząc pełnego wigoru i bojowo nastrojonego kandydata. Na tych, którzy przedwcześnie uwierzyli w końcowy sukces Dudy, te 80 minut podziałało jak zimny prysznic.
Gdyby urzędujący Prezydent RP przegrał pierwsze starcie przed kamerami (drugie odbędzie się w czwartek, ale nie w TVP, lecz w TVN, która ma znacznie mniejszą oglądalność) mógłby już powoli zacząć pakować swoje rzeczy w pałacu Namiestnikowskim. Niedzielna wygrana pozwoliła mu złapać drugi oddech i podbudować się psychicznie.
Dla jego rywala porażka z pewnością była nieprzyjemnym doznaniem, ale nadal pozostaje on faworytem wyścigu o najwyższy urząd w państwie, chociaż będzie musiał skorygować taktykę na ostatnie dni. W debacie był nader wyciszony, nie potrafił błyskotliwie replikować, kiepsko gestykulował i sprawiał wrażenie człowieka lekko zagubionego.
Komorowski znakomicie to wykorzystał, umiejętnie stosując różne sztuczki erystyczne i nie pozwalając ani na moment zepchnąć się do defensywy. Lepiej operował liczbami, celnie podkreślał zmienność poglądów Dudy w wielu kwestiach, agresywnie atakował, kiedy widział niezdecydowanie przeciwnika.
Czy po tej debacie sondaże zmienią się na korzyść Komorowskiego? Myślę, że tak, ale w niewielkim stopniu, bo w przebiegu dotychczasowej kampanii to Duda robi lepsze wrażenie. Wiadomo jednak, że spora część wyborców nie śledzi jej przebiegu, a decyzje podejmuje nie w wyniku merytorycznej oceny kandydatów, ale właśnie po oglądnięciu ich bezpośredniego starcia. Dlatego niewielkie zwycięstwo aktualnej głowy państwa przed wielomilionową widownią może mieć spory wpływ na to, kto ostatecznie zatriumfuje 24 maja.