W Polsce powraca stary jak parlamentaryzm i zapewne dyskutowany także w wielu innych krajach problem: czy poseł (senator) jest bardziej reprezentantem narodu, czy też partii, która dała mu miejsce na liście? Wywołały go propozycje zmian w kodeksie wyborczym, nad którymi zastanawiają się obecnie politycy Prawa i Sprawiedliwości. Znajduje się wśród nich projekt wprowadzenia tzw. mandatu związanego (imperatywnego), co oznacza że odejście lub wykluczenie z partii oznacza automatyczną utratę statusu parlamentarzysty.
Jest to znakomite rozwiązanie z punktu widzenia kierownictwa każdego ugrupowania, które chciałoby mocniej związać ze sobą swoich członków. W każdej kadencji parlamentu zdarzają się bowiem odejścia z klubu i zmiany barw partyjnych, co niekiedy zagraża utrzymaniu większości rządowej. Pół biedy, jeżeli poseł czy senator nie wstępuje do innego klubu i zachowując niezależność często popiera w głosowaniach swoich dawnych kolegów. Gorzej, jeśli wstępuje w szeregi konkurencji politycznej.
Konstytucja RP w paragrafie 1 artykułu 104 nie pozostawia wątpliwości w tej materii: "Posłowie są przedstawicielami Narodu. Nie wiążą ich instrukcje wyborców." Jasno wynika z niego, że każdy parlamentarzysta może bez wyrzutów sumienia "zdradzić" zarówno tych, którzy zaufali mu jako przedstawicielowi konkretnej partii, jak i jej przywództwo. Nie da się przecież wykluczyć, że - taka jest najczęstsza motywacja zmiany barw partyjnych - to nie on porzucił swoje poglądy i dlatego odchodzi, lecz ugrupowanie przestało być im wierne.
W propozycji PiS mowa jest jednak nie tylko o utracie mandatu z powodu odejścia z partii, lecz także na skutek wykluczenia z niej. A to brzmi groźnie, ponieważ szefostwo danego ugrupowania może w ten sposób pozbyć się ze swego grona nie chcianych osób bez obawy, że zwiększą one stan posiadania politycznej konkurencji.
Szykuje nam się bardzo ciekawa i gorąca dyskusja, chociaż - moim zdaniem - kluczowy powinien być w niej przytoczony wyżej zapis konstytucyjny.