1 sierpnia przeciwnicy obecnego rządu buczeli na jego przedstawicieli podczas uroczystości w kolejną rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego na Powązkach Wojskowych. 6 sierpnia parlamentarzyści Platformy Obywatelskiej w taki sam sposób zareagowali na fragment orędzia wygłaszanego przez Prezydenta RP Andrzeja Dudę przed Zgromadzeniem Narodowym.
Można by te wydarzenia skwitować przywołaniem starych przysłów: "kto mieczem wojuje, ten od miecza zginie" i "kto pod kim dołki kopie, ten sam w nie wpada", ale sprawa jest poważniejsza.
Buczenie, tupanie, gwizdanie, oklaski, okrzyki aprobaty i nagany, syczenie, skandowanie wyrazistych haseł należą do politycznych metod wyrażania opinii. Są czymś normalnym i powszechnie akceptowanym w stawianym często za wzór demokracji parlamencie brytyjskim, w którym słychać je na co dzień, chociaż bardziej stonowane niż w innych.
Nie widzę nic złego w takim zachowaniu, ale są pewne granice. Parlamentarzyści mogą ostro traktować siebie nawzajem, jak również ministrów, a nawet premiera. Głowa państwa powinna być jednak traktowana inaczej, ponieważ reprezentuje majestat i powagę Rzeczypospolitej. Z Prezydentem RP można się zasadniczo nie zgadzać, walczyć z nim na argumenty, polemizować z trybuny sejmowej i w mediach, ale nie wolno przekraczać pewnych granic, czyli zachowywać się tak, jak to widzieliśmy w dniu zaprzysiężenia Andrzeja Dudy.
Podobnie skandaliczne jest buczenie i gwizdanie na cmentarzach i przy miejscach pamięci narodowej, ponieważ demonstruje się w ten sposób pogardę dla narodowych imponderabiliów. Nielubianych polityków można potraktować w taki sposób poza tymi obiektami, kiedy zmierzają w ich kierunku lub wracają stamtąd, ale nie w trakcie wzniosłych ceremonii.
Osoby publiczne muszą mieć grubą skórę i godnie znosić wszelkie przejawy krytyki, ale nie należy jej wyrażać w niewłaściwej formie w miejscach wymagających szacunku od wszystkich.