Zatrzymanie przez stołeczną policję dwójki dziennikarzy, którzy relacjonowali przebieg czwartkowej okupacji siedziby Państwowej Komisji Wyborczej przez grupę niezadowolonych z jej pracy obywateli spotkało się z powszechnym potępieniem polityków ze wszystkich ugrupowań oraz m.in. "Reporterów Bez Granic", Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, Kongresu Mediów Niezależnych, Rady Programowej Polskiej Agencji Prasowej, Centrum Wolności Mediów i wielu znanych żurnalistów, którzy podpisali w tej sprawie list otwarty.
Był to wielki skandal i nikt nie powinien mieć wątpliwości, że należy go solidarnie potępić. Dziennikarze mają przecież prawo być na miejscu każdego zdarzenia, które interesuje opinie publiczną i obiektywnie przekazywać jego przebieg.
Inaczej podeszła jednak do tej sprawy wiceprzewodnicząca Platformy Obywatelskiej i starająca się o kolejną kadencję prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz, która uznała, że zatrzymani przez policję dziennikarze powinni zostać ukarani.
Nie można naruszać miru. Przecież to jest zamach na demokrację i mam nadzieję, że będzie odpowiedzialność karna - powiedziała.
Jest to całkowicie niezrozumiała reakcja. Wypełniający służbowe obowiązki dziennikarze zostali potraktowani w taki sam sposób jak osoby, które weszły do siedziby PKW i nie chciały jej - mimo apeli policji - opuścić, co nb. spotkało się z potępieniem ze strony wielu polityków, najostrzej wyrażonym w oświadczeniu rzecznika prasowego Prawa i Sprawiedliwości Marcina Mastalerka.
Potraktowanie przez stróżów porządku publicznego dziennikarzy w taki sam sposób, jak grupy okupantów, powinno budzić powszechny sprzeciw bez względu na polityczne sympatie. Szkoda, że Hanna Gronkiewicz-Waltz wyłamała się z tego jednolitego frontu.