Czy prezydent Andrzej Duda powinien wychodzić przed szereg i nazbyt pośpiesznie deklarować, że nie pojawi się na uroczystej inauguracji tegorocznych finałów mistrzostw świata w piłce nożnej, które zostaną rozegrane w Rosji?


Jeżeli do bojkotu nie przyłączą się co najmniej wszystkie państwa należące do Unii Europejskiej (na razie ogłosiła to jedynie opuszczająca ją właśnie Wielka Brytania), taki gest będzie wprawdzie etycznie słuszny, ale politycznie chybiony, zważywszy liczne problemy, jakie ma obecnie Polska w stosunkach międzynarodowych.

          Kierowanie się wysokimi wartościami  moralnymi wystawia dobre świadectwo każdemu przywódcy politycznemu, ale dobrze jest też pozyskać poważnych sojuszników w tej delikatnej materii. Prezydent RP byłby znakomitym inicjatorem, a może i koordynatorem takiej inicjatywy. Z racji szczególnego charakteru stosunków polsko-rosyjskich jest on bowiem szczególnie predestynowany do tego, aby skłonić cały - nie tylko piłkarski - świat do wyrażenia powszechnej niezgody na stosowane przez Rosję haniebne metody rozprawiania się z ludźmi uznanymi przez nią za zdrajców, w dodatku na terytorium innych państw i przy pomocy zakazanych broni.

          Samotna szarża w słusznej sprawie zapewnia poważanie i dobre miejsce na kartach historii, ale nie zawsze przynosi pożądany skutek w bieżącej polityce. Niekiedy trzeba się więc przed nią powstrzymać i rozważyć inne formy wyrażenia sprzeciwu mającego piękne moralne podłoże, ale stricte polityczny charakter. Na pewno nie należy podejmować tak ważnych decyzji przedwcześnie, nie wolno się jednak z nimi także spóźnić, jeżeli chce się skutecznie odegrać  rolę lidera, którą w tej sprawie może, a nawet powinien objąć właśnie prezydent Andrzej Duda.