Jeżeli po bardzo udanych z punktu widzenia ich sprawców zamachach w Brukseli, ktokolwiek ma jeszcze wątpliwości, czy mamy się czego obawiać w nieodległej perspektywie czasowej Światowych Dni Młodzieży w Krakowie i jego okolicach, to jest człowiekiem naiwnym (delikatne określenie).
Dżihad to przede wszystkim bezwzględna wojna religijna, w której wrogami są wyznawcy każdej innej niż islam wiary, a także zdeklarowani ateiści. Skoro bomby i pasy szahidów wybuchają w miastach słusznie uważanych przez muzułmanów za symbole nienawistnej im ideologii bazującej na obojętności lub nienawiści do wszelkich religii oraz rozpusty i libertynizmu, to równie uzasadnionym celem samobójczych ataków będą miliony zagorzałych chrześcijan, jakie zgromadzą się za kilka miesięcy w i pod Krakowem.
Trzeba odważnie spojrzeć tej przerażającej, ale dobrze uzasadnionej prawdzie w oczy: byłoby czymś zgoła niezrozumiałym, gdyby przywódcy Państwa Islamskiego nie wykorzystali tak znakomitej okazji do zademonstrowania całemu światu swojej determinacji w prowadzeniu "świętej wojny".
Możemy oczywiście żywić nadzieję na to, że polskie służby specjalne wspomagane przez podobne formacje z wielu doświadczonych już w zwalczaniu muzułmańskiego terroryzmu krajów staną na wysokości zadania i nie dopuszczą do żadnego zamachu, ale czy to nas naprawdę uspokaja?
Dla ogarniętych fanatyzmem i z radością oddających życie w walce z "niewiernymi" dżihadystów Światowe Dni Młodzieży jawią się jako wielka okazja do działań prowadzących wprost do islamskiego raju. Ich uczestnicy będą ściskać w dłoniach różańce, a oni zapalniki od bomb.
Warto o tym pamiętać, oglądając dramatyczne sceny z Brukseli.