Minister rolnictwa i rozwoju wsi Marek Sawicki może mówić o ogromnym szczęściu. Jeszcze kilka dni temu był głównym obiektem ataków opozycji z prawa i z lewa w związku z nazwaniem polskich sadowników frajerami oraz głupcami. Strofowała go za to publicznie premier Ewa Kopacz, upomnienia udzielił mu wicepremier i partyjny przełożony Janusz Piechociński, prezes Prawa i Sprawiedliwości Jarosław Kaczyński żądał dymisji, a żartom i facecjom w internecie nie było końca.
Zapędzony - na własne życzenie - w przysłowiowy kozi róg polityk Polskiego Stronnictwa Ludowego wił się w mediach jak piskorz, nie bardzo wiedząc, jak przeprosić obrażonych producentów jabłek, nie wycofując się zarazem z sedna ich krytyki. Z godziny na godzinę jego pozycja wizerunkowa słabła, a on sam wyraźnie tracił rezon. Szybko zaczęto go też nazywać frajerem.
I nagle z nieoczekiwaną odsieczą przybył mu koalicyjny kolega. Od chwili, kiedy zainteresowanie opinii publicznej przeniosło się na marszałka Sejmu Radosława Sikorskiego w związku z jego wypowiedzią dla amerykańskiego portalu o rzekomej propozycji rozbioru Ukrainy złożonej 6 lat temu ówczesnemu premierowi Donaldowi Tuskowi przez prezydenta Rosji Władimira Putina Sawicki całkowicie zniknął z mediów.
Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki skończyły się - przynajmniej na pewien czas - jego kłopoty, cała uwaga rodaków skupiła się bowiem na byłym ministrze spraw zagranicznych natychmiast nazwanym przez niektórych przeciwników politycznych i nieprzychylnych mu publicystów dyplomatołkiem, co jest oczywistą aluzją do określenia, jakim niegdyś obdarzył swoich wrogów z PiS Władysław Bartoszewski.
Teraz to Platforma Obywatelska ma bardzo poważny problem, zwłaszcza że marszałek Sikorski najpierw zachował się wobec dziennikarzy jak słoń w składzie porcelany, po czym nieoczekiwanie wycofał się ze swojej tezy, premier Kopacz dolała zaś oliwy do ognia, przywołując go do porządku (można to nawet nazwać ruganiem) i grożąc odwołaniem drugiej osoby w państwie ze stanowiska, co pozostaje w niezgodzie nie tylko z Konstytucją RP, ale także z dobrymi obyczajami. W dodatku nie zważając na merytoryczną krytykę prawników i mediów, powtórzyła swój atak na niego po dwóch dniach.
Zamieszanie wokół Sikorskiego, a w konsekwencji także wokół PO jeszcze trochę potrwa, co najbardziej cieszy Sawickiego. Widocznie zbity z pantałyku marszałek z pewnością nie marzy natomiast teraz o niczym innym, aniżeli o sprokurowaniu podobnie wielkiego skandalu przez jakiegokolwiek ważnego polityka, niechby nawet z jego partii, byle tylko kamery i mikrofony skierowały się w inną stronę.
Trudno będzie jednak komuś przebić to, co zrobił nowy marszałek Sejmu.