Z życzliwym zainteresowanie obserwuję zrozumiały oraz w pełni usprawiedliwiony festiwal zachwytu nad nowym Prezydentem RP, który rozbudza ogromne nadzieje wielu rodaków, nie tylko sympatyków Prawa i Sprawiedliwości. Te przechodzące w peany pochwały jak najbardziej należą się młodemu politykowi z Krakowa w dniach jego życiowego sukcesu.
Niepokojem napawa mnie natomiast narastająca od dnia zaprzysiężenia euforia wywołana pewnością, że Andrzej Duda szybko oraz bezboleśnie dokona zasadniczych i radykalnych zmian w Polsce. Pomijam wynikające z przerostu emocji nad rozumem traktowanie go jako męża opatrznościowego, pomazańca Bożego i człowieka, który zrealizuje program wypisany na sztandarach wszystkich pokoleń walczących o niepodległość Rzeczypospolitej w XX wieku, ponieważ niektóre z wypowiadanych przez doświadczonych polityków i publicystów frazesów oraz sloganów w tej materii przekraczają granicę, za jaką rozpościerają się niezmierzone pola patriotycznej grafomanii.
Powoli trzeba już jednak odrzucać wybujałe ponad wszelką miarę emocje i zacząć rzeczowo oceniać szanse na realizację postulatów zgłoszonych przez nową głowę państwa w trakcie kampanii wyborczej. Wiele zależeć będzie od determinacji samego Dudy i jego kancelarii, a także od wyników jesiennych wyborów parlamentarnych.
Oceniając spokojnie i całkiem na chłodno nowego Prezydenta RP trzeba szczerze przyznać, że do tej pory nie dał się on poznać jako zdecydowany lider, ani charyzmatyczny przywódca. Oczywiście przy Jarosławie Kaczyńskim nikt nie mógł w PiS za bardzo uróść, ale kiedy spoglądam w polityczną przeszłość Dudy to widzę w nim głównie znakomitego urzędnika państwowego, świetnego radnego, wyróżniającego się posła i europarlamentarzystę, dobrego mówcę, człowieka niezwykle zrównoważonego, stonowanego, kulturalnego, gotowego do merytorycznych rozmów z każdym, nawet ze zdeklarowanym wrogiem.
Te wszystkie zalety mogą się jednak okazać niewystarczające w pełnieniu najwyższego urzędu w państwie. Duda starał się zawsze - zazwyczaj z powodzeniem - być prymusem, ale całkiem czym innym jest bycie liderem. Bo obojętne jaki wpływ będzie wywierał prezes PiS na swojego pojętnego ucznia, każda prezydentura wymaga samodzielności, która często wiąże się z samotnością.
Na razie Dudę zestawia się z jego poprzednikiem, co musi wychodzić na korzyść obecnego lokatora pałacu Namiestnikowskiego. Na tle niezdarnego, przaśnego, safandułowatego, popełniającego gafę za gafą Bronisława Komorowskiego lepiej wypadłby nawet manekin przebrany w elegancki garnitur, a co dopiero młody, energiczny, pełen harcerskiego zapału Duda.
To jest jednak tylko dobry punkt startu. Teraz wszystko zależy już od samego Andrzeja Dudy, bo z każdym dniem ludzie będą zapominać o kiepskiej prezydenturze Komorowskiego, skupiając się na rozliczaniu jego następcy, przyglądaniu się w jaki sposób pełni swój urząd oraz ocenianiu - z czasem coraz mniej życzliwym - na ile spełnia on stawiane mu bardzo wysokie wymagania charakterologiczne i programowe.
(mn)