Jednym z najradośniejszych dla mnie wydarzeń u schyłku minionego roku było skierowanie do nowej minister nauki i szkolnictwa wyższego Leny Kolarskiej-Bobińskiej listu ponad stu profesorów, ludzi kultury, publicystów i historyków w obronie filozofii, której przyszłość na wyższych uczelniach jest coraz mniej pewna.
Moja radość wynika nie tylko z tego, że sam jestem przedstawicielem "królowej nauk", pracującym od 33 lat na Uniwersytecie Ekonomicznym (wcześniej Akademii Ekonomicznej) w Krakowie. Cieszy mnie, że wśród sygnatariuszy listu są ludzie wielu profesji, w dodatku reprezentujący bardzo różne środowiska, także jeśli chodzi o polityczne konotacje. Potrafili się jednak zjednoczyć ponad wszelkimi podziałami i odbyło się to - jak mi to powiedziała jedna z osób podpisana pod tym listem - bez najmniejszych problemów.
Sygnatariusze tego dokumentu zwrócili uwagę na tragiczną sytuację studiów filozoficznych, które są od pewnego czasu traktowane przez władze jako nierentowne, a więc kwalifikujące się do likwidacji. Stąd wziął się pomysł wprowadzenia opłaty za drugi kierunek studiów oraz oparcie finansowania działalności szkół wyższych wyłącznie na przelicznikach ilościowych, co przeczy idei uniwersytetu.
Bezpośrednią przyczyną napisania listu stała się decyzja Rady Naukowej Instytutu Socjologii Uniwersytetu w Białymstoku o likwidacji kierunku filozofia na tej uczelni.
"W ciągu paru lat we wszystkich ośrodkach akademickich poza Krakowem, Poznaniem i Warszawą filozofia może zostać po prostu zlikwidowana. Inne kierunki humanistyczne wcale nie mają się lepiej. Z podobnymi trudnościami zmagają się historia, filologia klasyczna, historia sztuki, czasem nawet socjologia. We wszystkich tych przypadkach władze uczelni będą mogły skorzystać z białostockiego precedensu. To, co dziś spotyka filozofię w Białymstoku, zagraża większości wydziałów humanistycznych w Polsce" - czytamy w liście.
Każdy swój wykład rozpoczynam od pytania: czy filozofia jest potrzebna ekonomiście, lekarzowi, prawnikowi, artyście? I odpowiadam, że jeśli mamy mówić o pełnym wykształceniu wyższym, to nie sposób ominąć tej dziedziny nauki, która jest nie tylko pasjonująca i fascynująca sama w sobie, ale uczy też myślenia, otwartości na dyskusję, śmiałości w podejmowaniu najbardziej oryginalnych rozwiązań.
Wielu pracodawców zdumiewa dziennikarzy, pytających ich o to, kogo najchętniej by zatrudnili. Okazuje się, że w ogromnej cenie na rynku pracy są właśnie filozofowie, ponieważ umieją oni myśleć niestandardowo i znajdować nie zauważane przez absolwentów bardziej zawodowych kierunków możliwości rozstrzygnięcia skomplikowanych problemów.
W pełni podzielam wyrażoną przez autorów listu w obronie filozofii opinię: "Polski nie stać więc na likwidację dziedziny odpowiedzialnej za czyste myślenie". Zgadzam się też z nimi, że "bankructwo większości ośrodków akademickiej filozofii, w ślad za nimi zaś innych wydziałów humanistyki, doprowadzi do końca kulturalne spustoszenie polskiej prowincji."
Mam nadzieję, że minister Lena Kolarska-Bobińska nie potraktuje tego apelu jako mało znaczącego przejawu frustracji polskich filozofów. Podpisało się bowiem pod nim tak wielu znaczących przedstawicieli naszej elity intelektualnej, że ważnemu urzędnikowi państwowemu (posiadającemu tytuł profesora) nie wolno go zlekceważyć.