Zdecydowana większość komentatorów politycznych jest zgodna co do tego, że najbliższe wybory parlamentarne wygra Prawo i Sprawiedliwość, chociaż zdania na temat skali owego powszechnie przewidywanego zwycięstwa są podzielone.
Jedni uważają, że będzie to tak wielki triumf, że po raz pierwszy w demokratycznej Polsce będziemy mieli rząd utworzony przez jedną partię, drudzy sądzą, iż powstanie jednak koalicja PiS z jakimś małym ugrupowaniem (np. zawsze chętnym do udziału we władzy Polskim Stronnictwem Ludowym), jeszcze inni twierdzą zaś, że zwycięstwo nie okaże się przesadnie okazałe i przyszły gabinet uformują wszystkie pozostałe partie, które wejdą do Sejmu. Jedno wydaje się być pewne: PiS zmierza do uzyskania największej liczby mandatów w obu izbach parlamentu, co przyznają nawet jego zdeklarowani wrogowie z politykami Platformy Obywatelskiej na czele.
Chcę poruszyć inny aspekt tej sprawy i ostudzić nieco triumfalistyczne nastroje w ugrupowaniu Jarosława Kaczyńskiego, które wygra głównie nie dlatego, że jest tak popularne i lubiane przez Polaków, ale z powodu osiągającego właśnie kulminację zniechęcenia rodaków do obfitujących w nader liczne afery rządów PO. Wyborca, który nie należy do żelaznego elektoratu żadnej partii nie wgłębia się raczej w szczegóły propozycji programowych żadnej z nich. Bardziej interesują go personalia, a jeszcze mocniej działają nań nagłośnione skandale z udziałem prominentnych polityków. Tych ostatnich nie brakowało żadnej ekipie sprawującej władzę od 1989 roku, ale ludzka pamięć jest krótka, więc najlepiej zapadają w nią pożałowania godne wyczyny osób publicznych z niedawnych lat.
Nic więc dziwnego, że Platforma stała się w oczach tzw. przeciętnego Polaka formacją do cna skompromitowaną i obciachową, o czym pisałem tutaj wielokrotnie. Nie pomogły jej retusze dokonywane przez premier Ewę Kopacz, nie udało się wykreować nowego wizerunku propagandowego Michałowi Kamińskiemu, nie wypaliły spóźnione pomysły w zakresie zmian programowych, nawet kolejne konwencje wyborcze PO wypadają blado w porównaniu z organizowanymi przez konkurentów z PiS i ze Zjednoczonej Lewicy.
Fatalne dla tej partii jest to, że dno upadku osiągnęła w roku wyborczym, w którym najpierw przegrał jej murowany kandydat na prezydenta, a teraz wszystko wskazuje na dotkliwą porażkę parlamentarną. Obiektywnie trzeba jednak stwierdzić, że zbliżające się wybory bardziej przegra Platforma Obywatelska niż wygra Prawo i Sprawiedliwość, czego politycy i zwolennicy potencjalnie zwycięskiego ugrupowania nie powinni zapomnieć, jeżeli dojdą do władzy po 25 października. Niech im się nie wydaje, że zadecydują o tym wyłącznie ich zasługi.