Nasza męska reprezentacja siatkarzy wraca z Igrzysk Olimpijskich Tokio 2020 bez medalu. Ekipa Vitala Heynena nie spełniła swoich i naszych marzeń o medalowym połowie. To zaskakujące, a przede wszystkim bardzo przykre - pisze w komentarzu na RMF24.pl Janusz Uznański dyrektor Pionu Komunikacji i PR, rzecznik Polskiego Związku Piłki Siatkowej.

Wydawało się, że po zajęciu pierwszego miejsca w fazie grupowej polscy siatkarze mają już i wędkę, i żyłkę, by przystąpić do wyławiania trofeów z medalowego akwenu. Trzeba było tylko założyć właściwy haczyk. Tym haczykiem był sukces w ćwierćfinale z Francją. Tymczasem trójkolorowi dowiedli, że mają lepszy sprzęt i wyższą technikę. To oni po potyczce z biało-czerwonymi założyli medalowy haczyk - jak się okazało na finiszu turnieju olimpijskiego był to haczyk złoty.

O przebiegu ćwierćfinałowego starcia napisano już niemal wszystko i nie ma sensu wracać do przykrych wydarzeń z 3 sierpnia. Łzy w oczach naszych zawodników dowodzą, że taki rozwój wypadków jest dla nich wstrząsem. Mieliśmy mieć medalowe "branie", a skończyło się tylko na dotarciu tylko do brzegu medalowego akwenu.

Czas na głębokie analizy tej sytuacji przed trenerem, zawodnikami, związkiem. Teraz, pierwszej kolejności trzeba się skupić na znalezieniu skutecznej formy połowu medali podczas mistrzostw Europy, które zaczynają się 2 września, a nasza drużyna zagra w Polsce.

W tej rywalizacji biało-czerwona ekipa zechce zapewne dowieść, że porażka w Tokio nie oznacza kresu medalowych połowów. Wprost przeciwnie. Trzeba dowieść, że kolokwialne "branie" nadal pozostaje zdolnością polskich siatkarzy. W fazie grupowej w Krakowie należy wywalczyć dobrą wędkę. W Gdańsku w 1/8 i ćwierćfinale założyć żyłkę i kołowrotek. W Katowicach w półfinale oraz fazie medalowej mieć już solidny haczyk, który wyciągnie nam medal... najlepiej złoty.