Kościół katolicki w Polsce musi zmierzyć się z kolejną trudną sprawą.
Sprawę tę pisałem na swoim blogu
Tu nie chodzi o epatowanie skandalem, ale o odpowiedź na dramatyczne pytanie: Czy troje dzieci duchownego, poczęte z byłą uczennicą metodą "in vitro", mają prawo do narodzin? Władze kościelne, które ów problem znają od dwóch lat, na razie nie chcą zająć żadnego stanowiska.
Przykro mi to pisać, ale taką nieuzasadnioną zwłokę uważam za błąd. Przede wszystkim dlatego, że tutaj najważniejsze jest dobro dzieci, które zamrożone w ciekłym azocie czekają na przyjście na świat. Także dobro matki, która o urodzenie tych dzieci usilnie zabiega, pisząc niezliczoną ilość próśb o interwencję.
Nie wiem, jak jest w innych krajach, ale w Polsce ta sprawa jest bez precedensu. Tym bardziej, że polski episkopat w ostatnich latach bardzo często i zdecydowanie zabierał głos w sprawie "in vitro", wchodząc z tego powodu w konflikt m.in. z popieraną przez część księży biskupów Platformą Obywatelską. Nawiasem mówiąc, czy ktoś jeszcze pamięta doroczne rekolekcje dla polityków tej partii, organizowane na terenie archidiecezji krakowskiej lub też tzw. charyzmatyczne świadectwa pani Hanny Gronkiewicz-Waltz, głoszone do księży - uwaga! - z kościelnej ambony?
W najbliższym czasie władze kościelne z pewnością znów będą zabierały głos nie tylko w sprawie "in vitro". Zwłaszcza, że może dojść do ostrego sporu, gdy w Sejmie RP zostanie złożony społeczny projekt o całkowitej ochronie życia poczętego. Wtedy też środowiska niechętne katolikom ów brak klarownej odpowiedzi i brak odpowiedniego rozwiązania w tej sprawie "zamrożonych" dzieci duchownego będą w dyskusji używać jako kontrargumentu. Do sprawy powrócę w następnym felietonie.