Globalny spektakl medialny, dotyczący Harvey'a Weinsteina i jego pożałowania godnych zachowań nie będzie trwał wiecznie, za jakiś czas przycichnie i przygaśnie. Dobrze byłoby jednak, by rzeczywistość po nim nie wróciła już do "business as usual", tego co było. Jest bowiem w tej historii pewna, możliwa moim zdaniem do wykorzystania, szansa. Szansa na to, by życie naszych koleżanek, partnerek, matek, sióstr, żon i córek uczynić nieco łatwiejszym. Sprawa słynnego hollywoodzkiego producenta-molestatora może sprawić, że problem uda się nie tylko nagłośnić, ale i - co moim zdaniem bardzo ważne - odpolitycznić. Odpolitycznienie to coraz częściej konieczny, choć trudny do osiągnięcia, warunek rozwiązania czegokolwiek.
Hollywood to światowa stolica nowoczesności i liberalizmu, jeśli zastanowić się nad miejscem, gdzie najczęściej padają deklaracje o potrzebie zerwania z tradycją i budowy nowego, wspaniałego świata, to właśnie tam owo miejsce się mieści. Nie mam nawet ochoty rozwodzić się nad panującą tam hipokryzją, bo widać ją od dawna w wielu dziedzinach, teraz tylko jakby nieco wyraźniej. Chodzi o to, że nawet najbardziej liberalne środowiska muszą teraz przyznać, że problem złego traktowania kobiet, ich molestowania nie ogranicza się do ciemnych i wstecznych zakamarków konserwatyzmu, nie jest objawem patriarchatu, ale znakomicie też kwitnie tam, gdzie widać, słychać i czuć samą nowoczesność i postęp. To bolesne stwierdzenie, ale może nam wszystkim pomóc.
Zawodowe feministki i profesjonalne obrończynie praw kobiet nie chcą zrozumieć, że wszelkie - stosowane przez nie z uporem - uproszczenia nie przyczyniają się do rozwiązywania rzeczywistych problemów. Słynna "Konwencja o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej" nie byłaby dla naszych konserwatywnych środowisk tak kontrowersyjna, gdyby nie sugerowano tam, że uzasadnienie dla owej przemocy można znaleźć w katolicyzmie. Może w innych religiach tak jest, w tej dominującej u nas, nie. Jeśli przestaniemy - w tym owe zawodowe feministki itd. - udawać, że molestowanie to skutek tradycji i wzywać, by z tradycją zerwać, to się molestowania pozbędziemy, mamy szansę na postęp. Jeśli zastanowimy się nad rzeczywistymi przyczynami tego zjawiska i spróbujemy sobie z nimi radzić, otoczenie, w którym kobietom przychodzi żyć, może się nieco poprawić. Ale powtarzam, ta sprawa nie może być dłużej orężem w politycznym okładaniu się cepami, musi stać się sprawą ponadpartyjną i apolityczną. Przede wszystkim - ludzką.
Mężczyźni mają zapewne nadmierną skłonność do zadawania pewnych pytań, choć w gruncie rzeczy rozumieją, że nie powinni ich zadawać, udają, że nie zawsze do końca precyzyjnie rozumieją, że odpowiedź "nie", znaczy "nie" i nie ma szans, że kiedy kobieta sprawę przemyśli, to zmieni zdanie. Może też często - i tu piszę serio - faktycznie nie do końca zdają sobie sprawę, jak niektóre ich działania, niechciane komplementy, czy grubymi nićmi szyte aluzje, rzeczywiście na kobiety działają. A często działają źle. Być może wczytanie się w opisy nie tylko historii z Hollywood (które szczerze mówiąc, mogą dotyczyć promila z nas), ale bardziej pospolitych i codziennych historii z cyklu #metoo, albo #jaTez, pomogłoby nam otworzyć oczy na dobre.
Świadomie nie dyskutuję tu o tym, czy same kobiety mogą i powinny coś więcej w tej sprawie zrobić. Myślę, że od zawsze robią tyle, ile mogą. I zwykle świetnie sobie radzą. Kropka. Co najwyżej nie powinny ulegać podpowiedziom, sugerującym, że ponieważ żyjemy w XXI wieku i mają równe prawa, mają również prawo nie być ostrożne. Niestety lepiej tym podpowiedziom nie wierzyć. Tyle że okazuje się, że owa ostrożność może dotyczyć spraw znacznie drobniejszych, niż samotne, nocne spacery po podejrzanej okolicy.
Zanim jeszcze głośno zrobiło się o tym najnowszym skandalu, aktorka Brie Larson poskarżyła się na Twitterze, że kiedy na lotnisku uśmiechnęła się na bramkach do agenta ochrony, ten... poprosił ją o numer telefonu. "Życie kobiety, to życie w ciągłej defensywie" - napisała Larson... wywołując gorącą dyskusję. Nie wszyscy podzielali jej punkt widzenia, ale przyznam, że mnie dał do myślenia. Wszyscy musimy uważać na to, co mówimy, jak się zachowujemy, to oczywiste. Ale kobiety muszą pilnować się... jakby bardziej, by ich niewinny nawet uśmiech, jakiś żart nie uruchomił męskich nadziei, że może jednak... Panowie, przyznajmy, to jest niesprawiedliwe. I owszem wiem, że niektóre kobiety czasem potrafią wykorzystywać swoje atuty świadomie i dla własnych celów, ale o tym całkiem świadomie tu nie piszę. Bo to ZUPEŁNIE inna sprawa.
Powtórzę. W związku ze sprawą Weinsteina mamy przez chwilę okazję porozmawiać o tym trudnym problemie w miarę obiektywnie, nieideologicznie i apolitycznie. Ta chwila zapewne nie potrwa długo. Wykorzystajmy te szansę. Wykorzystajmy ją, nawet jeśli zdecydowanej większości z nas mężczyzn wydaje się, że nigdy niczego złego nie zrobili, niczego nie zaniedbali, nie odwrócili wzroku, że nie mają nic za uszami. A szczególnie niech wykorzystają ją ci z nas, którzy właśnie zaczęli rozumieć, że jednak... mogą coś mieć.