W 2006 roku nagrania ukrytą kamerą - tak zwane "Taśmy Beger" - wpłynęły na polską scenę polityczną i mogły przyczynić się do przegranych rok później przez PiS wyborów. Czy ukryta kamera Tomasza Sekielskiego tym razem także się do tego przyczyni? Przekonamy się wkrótce, najpóźniej jesienią. O ile jednak tamte taśmy nie miały moim zdaniem wiele wspólnego z uczciwym dziennikarstwem, te obecne budzą emocje zupełnie innej natury o niekoniecznie - i nie tylko - politycznym charakterze. Jeśli powinny się do czegoś przyczynić - i mam nadzieję się przyczynią - to przede wszystkim do ustąpienia kilku, może nawet kilkunastu biskupów.
Za sprawą filmu braci Sekielskich choć przez chwile osoby, którym Kościół katolicki jest drogi i osoby, które go szczerze nienawidzą, mogą się ze sobą zgodzić. Przypadki pedofilii w Kościele muszą być ścigane z całą surowością prawa, a przypadki ukrywania ich i tuszowania, narażające kolejne dzieci na niebezpieczeństwo, muszą się skończyć raz na zawsze. Przyjaciele Kościoła i jego otwarci wrogowie mogą się dalej radykalnie różnić co do oceny skali zjawiska i opinii na temat koniecznych działań, ale przynajmniej przez chwilę, muszą się zgodzić, że dzieci są najważniejsze. Niestety, do tej pory nie były.
Tomasz Sekielski zbierał pieniądze na ten film i zapowiadał o czym będzie od dawna. Trudno było oczekiwać, że będzie to film dla Kościoła lekki, łatwy i przyjemny, że będzie życzliwy, czy choćby bezstronny. Tym biskupi tłumaczyli odmowę wypowiedzi do kamery. Teraz, kiedy film już obejrzeliśmy, kwestia intencji przestaje mieć znaczenie. Istotne jest to, co widzimy. Także to, co nagrano ukrytą kamerą. I to porusza, nie może nie poruszać. Myślę, że dla osób wrażliwych na niesprawiedliwe oskarżenia Kościoła, dla których dobre imię tej wspólnoty jest ważne, owe obrazy i słowa są poruszające nawet jeszcze bardziej. Tym tłumaczę szybkie reakcje prymasa Polski abpa Wojciecha Polaka i przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski abpa Stanisława Gądeckiego, których życzliwe dla autorów komentarze w pewien sposób ukierunkowały odbiór "Tylko nie mów nikomu" także wśród wiernych.
Owa szybka i słuszna reakcja to dla mnie dowód, że czołowi przedstawiciele episkopatu wiedzą już, że strup został zerwany i nie można go dłużej przykładać do rany i zakrywać bandażem. Jedyny sposób, by wyjść z tego z twarzą wymaga działań szybkich i stanowczych. Na miarę tego, jak bardzo dotychczasowe działania były opieszałe, czy nawet pozorne. Jeśli faktycznie są dowody na to, że biskupi te przestępstwa tuszowali - a z filmu wynika, że są - czas na konkretne działania wobec konkretnych winnych. Nie tylko bowiem sprzeniewierzyli się swojej misji i zawiedli zaufanie ofiar, ale zawiedli też zaufanie całej wspólnoty Kościoła w Polsce. Niemal równo dwa miesiące temu, przedstawiając raport o pedofilii w Kościele, przedstawiciele episkopatu powtarzali zapewnienia o polityce zera tolerancji. Odbiór filmu braci Sekielskich nie byłby tak silny, gdyby opinia publiczna odebrała te zapewnienia jako wiarygodne.
Bolesne historie sprzed lat, krzywdy wyrządzone 20-30 lat temu są poruszające i ważne, wymagają poważnego potraktowania. Nie ma co do tego wątpliwości. Jeszcze ważniejsza jest jednak odpowiedź na pytanie, czy pedofile, którzy wśród duchownych są i jeszcze mogą się pojawić, mogą wciąż liczyć na pobłażanie i taryfę ulgową. Chciałbym wierzyć, że nie. Jeśli faktycznie instytucjonalny Kościół w Polsce będzie w stanie rozliczyć się z tego, co było złe i wprowadzić mechanizmy, które w tej sprawie obecnemu i przyszłemu złu skutecznie się przeciwstawią, podziękowania abpa Gądeckiego pod adresem twórców filmu okażą się w pełni uzasadnione. W Polsce jest wciąż bardzo wiele osób, które są gotowe duchownych przed nieuzasadnionymi atakami bronić, ale sami duchowni, w tym przede wszystkim biskupi, muszą im w tym nieco bardziej pomagać. Osoby pamiętające PRL są może bardziej wyrozumiałe, bo pamiętają jak Kościół niszczono, ale młodzi - na szczęście - nie muszą już tego pamiętać i o ich wyrozumiałość będzie trudniej.
Pedofilia to oczywiście nie tylko i nie przede wszystkim sprawa Kościoła, ale jeśli już mleko się wylało, możemy wykorzystać ten kryzys, by rozprawić się z tą patologią także gdzie indziej. Tu potrzeba owszem mądrych zmian w prawie, ale może jeszcze bardziej zmian w praktyce jego stosowania. I przekonania sprawców o nieuchronności kary. A także zabezpieczenia osób niewinnych przed nieprawdziwymi oskarżeniami. To wymaga też edukacji. Im bardziej jednak lewica będzie się domagać przy tym edukacji seksualnej niemal od żłobka, tym bardziej prawica powinna przeciwstawić jej jasny plan konkretnych działań.
Dokumenty o pedofilii, zarówno film braci Sekielskich, jak i choćby wcześniejszy głośny film "Leaving Neverland" o ofiarach Michaela Jacksona, pokazują też rolę rodziców. Być może edukacja seksualna w szkole powinna ich właśnie dotyczyć. Może najbardziej skuteczna byłaby edukacja psychologiczna, dająca rodzicom rady, jak rozmawiać z dziećmi o dobrym i złym dotyku, jak dostrzegać objawy, które mogą świadczyć o ich problemach, jak pomóc dzieciom radzić sobie i szukać pomocy, jeśli w dwuznacznej sytuacji się znajdą. Jak wreszcie skutecznie interweniować u władz kościelnych, szkolnych, samorządowych, czy jakichkolwiek innych, gdy rodzice zauważą, że coś podejrzanego się dzieje.
Mój optymizm w tej sprawie jest wciąż umiarkowany, bo pamiętam, jak Kościół jeszcze niedawno nie chciał i nie potrafił sobie poradzić z problemem lustracji. Ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski słusznie przypomina, jak 13 lat temu przestrzegał przed skutkami zaniechań. Wszyscy pamiętamy, jak był wtedy przez samych biskupów uciszany. Tomasz Sekielski tłumaczy, że nie poinformował w filmie o fakcie zarejestrowania niektórych jego negatywnych bohaterów jako tajnych współpracowników SB, bo film "nie był o tym". Jedno i drugie trudno jednak rozdzielić, bo to często z powodu swoich "słabości" księża wpadali w sidła SB, a współpracując mogli potem liczyć na bezkarność. Ksiądz Isakowicz-Zaleski przestrzega też przed działalnością tzw. homo-lobby, które jego zdaniem jest zatajaną "praprzyczyną wielu pęknięć w Kościele". Może tym razem warto byłoby jego ostrzeżeń posłuchać...