W toczącej się w Polsce dyskusji na temat rodziny nie przestaje mnie zaskakiwać głos feministek. Panie, słusznie głoszące potrzebę upominania się o prawa kobiet konsekwentnie widzą w niej jedynie zagrożenie i instrument męskiej dominacji. Nie przymykam oczu na to, co złego może dziać się w rodzinie, ale mam wrażenie, że podobnie jak w przypadku demokracji, niczego lepszego nie mamy. Co więcej, wygląda na to, że tradycyjny model rodziny wymyśliły właśnie kobiety. I to w swoim dobrze pojętym interesie. Może więc lepiej kobiecą dłonią tej gałęzi, na której siedzimy nie podcinać…
Pytanie, jak to się stało, że ludzie żyjący w pierwotnych społecznościach porzucili promiskuityzm i zaczęli organizować się w stałe pary spędza naukowcom sen z powiek nie od dziś. Przypuszcza się, że taki proces rozpoczął się dość szybko po tym, jak ostatecznie rozstaliśmy się z szympansem. Co jednak wywołało tę seksualną rewolucję, wciąż nie jest do końca jasne.
Ciekawy przyczynek do tej dyskusji przynosi niedawny numer czasopisma "Proceedings of the National Academy of Sciences", w którym Sergey Gavrilets z Uniwersytetu Tennessee prezentuje wyniki matematycznych analiz różnych teorii powstania rodziny. Jego zdaniem, żadna z dotychczasowych hipotez nie jest w stanie w pełni się obronić. Modele pokazują natomiast dość zdecydowanie, że do powstania współczesnej rodziny przyczyniła się decyzja kobiet, by... obniżyć swoje wymagania.
Zdaniem autora kluczowe znaczenie miała kobieca decyzja, by nie oglądać się za najbardziej atrakcyjnymi i dominującymi samcami alfa, ale wiązać się z mężczyznami mniej atrakcyjnymi, niższymi w hierarchii społecznej, ale zdolnymi do zapewnienia kobiecie i dzieciom stałego utrzymania. Obniżeniu wymagań wizerunkowych towarzyszyło więc podniesienie wymagań praktycznych. W zamian kobieta oferowała mężczyźnie związek na wyłączność, zwalniający go z konieczności stałej walki o partnerkę z innymi, często silniejszymi samcami.
Ten mechanizm się sprawdził, bo pozwolił mężczyznom, także tym mniej atrakcyjnym, skoncentrować się na zapewnieniu schronienia i żywności, a kobietom umożliwił dochowanie się jak najliczniejszego potomstwa. Te dzieci może nie zawsze miały najlepsze dostępne geny, ale zaangażowanie mężczyzny w ich wychowanie znacząco zwiększało szanse wspólnego przetrwania.
Zdaniem badaczy z Tennessee sukces tego właśnie modelu współpracy doprowadził do pewnego rodzaju "udomowienia" mężczyzn i kobiet, zbudował podstawy rodziny, jaką znamy. Kobiety zachowały przy tym wciąż możliwość "skoku w bok", więc mężczyzna musiał naprawdę starać się zaspokajać potrzeby wybranki, by mieć pewność, że jej dzieci są rzeczywiście i jego dziećmi. On sam wyraźnie jednak taki układ akceptował, uznając to za strategię najlepszą także ze swojego punktu widzenia. I tak zaangażowanie obu stron w ten związek stopniowo rosło.
Nie chcę przekonywać nikogo, że w budowie wzorców rodziny powinniśmy się cofać aż do czasów prehistorycznych. Zwracam tylko uwagę, że pewne, uwarunkowane biologicznie mechanizmy wcale się tak bardzo nie zmieniły. Można z dużą dozą prawdopodobieństwa twierdzić nawet, że nigdy się nie zmienią. Nie twierdzę, że nie trzeba nad rodziną pracować, ale skoro była źródłem tak wielkiego sukcesu ludzkości, to może należy jej się odrobina szacunku. Choćby w przypadku słusznego postulatu przeciwdziałania przemocy w rodzinie, któremu przecież nie musi towarzyszyć wola przewracania do góry nogami wszelkich norm i wartości. Szanowne Panie, naprawdę nie musi, daję słowo...