"Wiem, moi drodzy, że my będziemy mieli łatwiej, bo będziemy się porównywać z waszymi osiągnięciami z lat 2007-2015. Chcę was zapewnić, że wystarczy dobrze pracować i będziemy mogli pochwalić się tym, że zrobimy dużo więcej niż wy" - tak mogłaby - korzystając z inspiracji ustępującej pani premier - powiedzieć w expose przyszła pani premier. Sądzę jednak, że tak nie powie, środowiska, które wyniosły Prawo i Sprawiedliwość do władzy oczekują od niej bowiem zupełnie innej narracji. A inspiracja płynąca z wystąpienia PEK była fatalna.
Wynik głosowania na szefa klubu parlamentarnego PO wskazuje raczej, że czego innego oczekują też parlamentarzyści miłościwie już nie panującej partii. Porażka Ewy Kopacz wskazuje, że jej przemiana z PEK w doktor Ewę będzie chyba nawet szybsza, niż się niektórzy spodziewali. Nie sądzę, żeby ktokolwiek - poza małymi wyjątkami - tego żałował.
Pomysł Donalda Tuska pod tytułem "zjeść ciastko i mieć ciastko", czyli olać premierowanie RP dla lepiej płatnej posady w Brukseli i równocześnie zachować swoją partię pod kontrolą, by mieć gdzie wrócić, raczej się więc nie uda. Jeszcze chwila, a może się okazać, że DT i EK będą się musieli zadowolić co najwyżej potencjałem memotwórczym.
Jeśli czegoś można się było przez ostatnie miesiące w polskim życiu publicznym nauczyć to tego, że obywatele w coraz mniejszym stopniu podążają za frontem jedności przekazu, prezentowanego w znacznej części mediów głównego nurtu. Wyborcy centrowi, o których toczono walkę, nie uwierzyli, że Bronisław Komorowski ma drugą kadencję w kieszeni, nie dali się przekonać, że żyjemy w złotym wieku, a zmiana władzy jest zamachem na demokrację. W końcu też zrozumieli, że polityka ograniczania się do dostarczania ciepłej wody w kranie i straszenia PiS-em to jak na ich aspiracje za mało. Ba, może nawet uwierzyli, że w wielu dziedzinach, w których do tej pory "się nie dało", można wreszcie spróbować, że "się uda". I podjęli decyzję. W maju i w październiku.
Nowa pani premier nie będzie miała łatwo. Podobnie jak w 2005 roku fala krytyki spada na PiS zanim jeszcze zdążył zacząć rządzić. Mam jednak wrażenie, że po tych 10 latach politycy tej partii są mądrzejsi o wiele doświadczeń, mocno stoją na ziemi i doskonale wiedzą, czego się spodziewać. Mają też świadomość, że czasu na spełnianie olbrzymich - merytorycznych i symbolicznych - oczekiwań nigdy nie ma zbyt wiele.
Choćby właśnie z powodu tych oczekiwań wynik wyborów parlamentarnych doprowadził - jakże by inaczej - do natychmiastowych sporów „na prawicy”. Tyle, że tym razem najbardziej widoczne i głośne są spory nawet nie polityków, ale samych dziennikarzy, czy blogerów. Uważam to zresztą za w sumie pozytywny objaw. Spory toczą między sobą głównie dziennikarze etykietowani do tej pory jako prawicowi, którym najwyraźniej rzeczywiście zależy.
Dotychczasowy "front jedności przekazu" sporów nie toczy. On wie, boi się i przestrzega. Popadł w swoisty umysłowy stupor i nie potrafi się z niego wyrwać. W sumie, mniejsza o to. Prezentowana z jego strony coraz bardziej groteskowa histeria, wypieranie rzeczywistości i foch wobec narodu, który "nie docenił” i „jeszcze będzie żałował”, zapewne przez pewien czas potrwają, ale chleba z tej mąki nie będzie. Przyjdzie moment, kiedy trzeba będzie zacząć postrzegać fakty takimi, jakie są i opisywać rzeczywistość zamiast ją kreować. Niektórzy być może będą się musieli tego uczyć od nowa. Na razie próby podejmowania rzeczywistej debaty - i związanego z nią pluralizmu ocen - muszą wziąć na siebie dziennikarze rzekomo "jednej opcji". I biorą. Z czasem dołączą inni… Bo naprawdę mamy o czym dyskutować.