Trudno o bardziej wymowne podsumowanie prezydentury Baracka Obamy, niż seria popularnych memów, w których słynne słowa prezydenta Johna F. Kennedy'ego: "We'll put a man on the Moon", zderzono z opisem tego, co niektórym najbardziej zapadło w pamięć z ostatniego roku kadencji Obamy: "We'll put a man in the Ladies’ Restroom". Szczerze mówiąc, 44. prezydent USA w pełni sobie na to zasłużył. Porównywanie rozpoczęcia przez JFK ambitnego i zakończonego sukcesem programu lotów na Księżyc z wymuszonym decyzją Baracka Obamy programem zezwalającym chłopcom, czującym się dziewczynkami na wstęp do damskich szkolnych toalet, nie jest jednak do końca sprawiedliwe. Barack Obama ma na sumieniu poważniejsze błędy.
Przede wszystkim pozostawia kraj podzielony w stopniu, który nawet podczas awantury z wyborami 2000 roku wydawał się niemożliwy. To ów podział doprowadził do takiego, a nie innego wyniku ubiegłorocznych wyborów, to on sprawił, że stanęli na przeciw siebie właśnie Hillary Clinton i właśnie Donald Trump, a była pierwsza dama wybory przegrała. Myślę, że Obama doskonale zdaje sobie sprawę, że bez względu na to, czy prezydentura Trumpa będzie znakomita, czy katastrofalna, to on będzie obarczany odpowiedzialnością. W obu przypadkach będzie musiał odpowiadać na pytanie podobne do zadawanego opozycji w Polsce, czemu zmarnował minionych 8 lat. Właściwie tylko mdła i mało efektowna prezydentura jego następcy mogłaby ochronić Obamę przed krytyką, ale na to - jak dość wyraźnie widać - raczej się nie zanosi.
Obama wygrywał wybory i rozpoczynał kadencję z hasłami "zmiany" i "nadziei", zapowiadał - jak wszyscy przed nim - wolę działania ponad partyjnymi podziałami. Z tych zapowiedzi nie wyszło ABSOLUTNIE NIC. Coraz głębsze podziały w społeczeństwie, coraz ostrzejsze spory między Demokratami i Republikanami doprowadziły do tego, że po utracie kontroli nad Kongresem Obama już praktycznie nic nie był w stanie zrobić. Owo zakleszczenie władzy wykonawczej z ustawodawczą sprawiło, że prezydent w czasie dwóch kadencji podpisał rekordowo mało aktów prawnych. Jak pisze niechętny Obamie "Washington Times" prezydent doprowadził do wprowadzenia zaledwie 1227 ustaw. To mniej, niż mieli na swym koncie zasiadający w Białym Domu przez jedną kadencję prezydenci Jimmy Carter i George H.W. Bush. Republikanie owszem zadania mu nie ułatwiali, ale prezydent nie tylko nie umiał działać ponad podziałami, ale sam swoim działaniem jeszcze się do owych podziałów przyczynił. Czy można się dziwić, że ci wyborcy, którzy Obamy nie uwielbiali, poczuli się rozczarowani?
Laureat pokojowej nagrody Nobla odchodzi z urzędu w czasie, kiedy sytuacja międzynarodowa znacząco się skomplikowała. Za jego rządów Chiny zaczęły zagrażać Stanom Zjednoczonym gospodarczo, Rosja Europie militarnie, a na Bliskim Wschodzie, po wycofaniu wojsk amerykańskich z Iraku, rozwinęło się Państwo Islamskie. Katastrofalny reset z Rosją, destabilizacja Iraku i Afganistanu, brak pomysłu na zakończenie krwawego konfliktu w Syrii pozostaną jako dziedzictwo Obamy już na zawsze. Porozumienia z Iranem i Kubą nie będą w stanie tego zmienić. Zdominowany przez Republikanów Kongres zapowiada już tymczasem odrzucenie sztandarowego programu Obamacare, powszechnej opieki zdrowotnej, a Senat nie zajął się w ogóle proponowanym przez prezydenta kandydatem na sędziego Sądu Najwyższego. Na tym tle obsesyjne wręcz skupienie na promocji zmian obyczajowych razi szczególnie, a przykład z toaletami jest tylko najbardziej jaskrawym tego przejawem. JFK też był Demokratą, rządził krótko, ale pozostawił po sobie sukces w kryzysie kubańskim i Księżyc. Obama rozpalił do czerwoności entuzjazm swych liberalnych zwolenników i... tyle.
Opinia o Obamie w Polsce zależy całkowicie od tego, co zrobi jego następca. Jeśli styczeń bieżącego roku stanie się początkiem stałej (choć rotacyjnej) obecności znaczących sił amerykańskich na naszym terenie, jeśli obecność ta umocni NATO i zwiększy nasze bezpieczeństwo, będziemy to Barackowi Obamie pamiętać. I będziemy pamiętać jego ważne i mądre przemówienie na Placu Zamkowym w Warszawie w czerwcu 2014 roku. Jeśli nowa administracja decyzje w tej sprawie zmieni, zostaną po nim w naszej pamięci tylko fatalne słowa wypowiedziane podczas uroczystości przyznania Janowi Karskiemu Medalu Wolności. I reset z Rosją.
Przez czas, jaki upłynął od wyborów, praktycznie nie mieliśmy okazji poznać opinii tych, którzy na Donalda Trumpa głosowali. Światowe media do znudzenia koncentrowały się na tych, którzy rwali włosy z głowy. Przekonamy się wkrótce, kto miał rację. Na dwa dni przed inauguracją prezydentury Donalda Trumpa wciąż nie wiemy, jak będzie wyglądać, co będzie oznaczać dla Stanów Zjednoczonych i świata, co wreszcie będzie oznaczać dla Polski.
Trump wzbudza histerię lewicy i niepewność prawicy, dlatego słowa, że po czynach go poznamy, wydają się w tym wypadku najbardziej właściwe. Osobiście chętnie przekonam się, że Trump będzie "drugim Reaganem", jak oczekują niektórzy, na razie jednak naprawdę nic na to nie wskazuje. Z pewnością kogoś formatu Reagana w Białym Domu bardzo wszyscy potrzebujemy, prawdą jest jednak, że nawet "normalna" prezydentura, bez pomnikowych sukcesów, ale i bez monumentalnych wpadek, będzie dla nas OK. Dokąd Trump poprowadzi Amerykę, na Księżyc, czy do damskiej toalety? Czy obecne, w większości wciąż tylko pobożne nadzieje w tej sprawie będą miały szanse się spełnić? Zobaczymy.