W wyścigu do amerykańskiej prezydentury trzeba się różnić o poprzednika, trzeba zapowiadać zmiany, trzeba dać ludziom nadzieję, że będzie inaczej, w domyśle - lepiej. Barack Obama, jako kandydat Demokratów sam jest jedną wielką ZMIANĄ. Młody, liberalny, nie umoczony w realia waszyngtońskiej polityki, wreczcie Afro-Amerykanin. To dlatego wydawał się lepszym kandydatem od Hillary Clinton. Moze nie ma doświadczenia, ale ma chęci. I jest INNY. Na hasłach o potrzebie ZMIANY Demokraci zbudowali całą tę kampanię. Dzięki nim starają się przekonać do siebie tę kluczową grupę niezdecydowanych, którzy jeszcze nie wybrali swego faworyta.

Problem w tym, że Republikanie odzyskali w ostatnich tygodniach prawo do mówienia o ZMIANIE

po swojemu. Być może nawet ich ZMIANA wydaje się teraz większą ZMIANĄ, niż ZMIANA Demokratów. ZMIANA u Republikanów to głównie Sarah Palin, ale nie tylko. John McCain, nawet w oczach swych przeciwników, jest pierwszym od czasu Boba Dole'a kandydatem, którego przeszłość wojskowa nie budzi żadnych kontrowersji. "Nowo odkryty" w archiwach film pokazujacy jego uwolnienie z wietnamskiej niewoli tylko umocni ten wizerunek. Po Clintonie, który się nie zaciągał, Bushu juniorze, który gdzieś latał, ale jakby nie latał, czy Johnie Kerrym, który nie do końca wiadomo w co został ranny, McCain jest bohaterem, którego Ameryka w czasie wojny (mniej lub bardziej świadomie) potrzebuje. I to samo w sobie jest ZMIANĄ.

Demokraci widzą spadek w sondażach i nie zamierzają siedzieć cicho. W grę wchodzi już nie tylko prezydentura, ale i umocnienie dominacji w Kongresie, które do tej pory wydawało się pewne,

a teraz juz tak pewne się nie wydaje. Prawdziwy wyścig, o to czyja ZMIANA "ZMIEŃSZA" dopiero

się rozpoczyna...